Co robią klerycy w wakacje?

ks. Zbigniew Wielgosz ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 26.07.2019 12:12

Jedni myją chorych, inni klaszczą molom książkowym, niektórzy jadą na oazy, rekolekcje, idą na pielgrzymkę, sprzątają, a nawet robią korniszony. Ale to tylko wycinek letnich wywczasów...

Przed obiadem. Klerycy uczestniczący w grupie roboczej zgłodnieli po pracy... Przed obiadem. Klerycy uczestniczący w grupie roboczej zgłodnieli po pracy...
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość

W Wyższym Seminarium Duchownym w Tarnowie jest cicho… Ale to tylko pozór. Grupa kilkunastu alumnów pomaga w kuchni w ramach wakacyjnych praktyk. Robią m.in. korniszony.

- Tak zwana grupa robocza to tylko jedna z form letnich zajęć kleryków - mówi ks. dr Jacek Soprych, który niedawno został mianowany rektorem seminarium.

- Klerycy, prócz pracy na rzecz seminaryjnego domu, wyjeżdżają na oazy diecezjalne i parafialne jako wychowawcy i animatorzy. Idą na pielgrzymkę na Jasną Górę, służą na furcie, w bibliotece, w klasztorze sióstr klarysek w Starym Sączu, w Muzeum Diecezjalnym w Tarnowie. Wyjeżdżają na staże misyjne, uczestniczą w warsztatach dla chóru, uczą się języka migowego, mają praktyki w Norwegii, na Ukrainie i w Wielkiej Brytanii. Odprawiają też indywidualne rekolekcje, m.in. u kamedułów na Bielanach - wylicza rektor. O konkretnych zajęciach wakacyjnych opowiadają sami klerycy:   

Dwa razy przy odejściu

Maciej z V roku przez miesiąc, w ramach kleryckich praktyk, pracował jako wolontariusz w szpitalu. - To było dla mnie zetknięcie się z cierpieniem i ciężką pracą. Ludzie nie wiedzieli, że jesteśmy klerykami. Najprościej mówiąc - myłem ludzi. Rano robiliśmy obchód, zmienialiśmy pampersy. Potem wożenie pacjentów na dializy, pomoc paniom salowym w sprzątaniu, następnie rozwożenie obiadów, znów sprzątanie, znów sprawdzanie, czy pampersy są suche czy wilgotne. I tak przez cały dzień. Dwa razy towarzyszyłem ludziom w ich odejściu do wieczności… W żadnym wypadku nasza praca w szpitalu nie jest heroizmem, bardziej widzę go u ludzi stale tam pracujących, zwłaszcza u pielęgniarek, salowych. Spotkałem osoby, które troszczyły się o chorych z wielką pasją, robili to z powołania. Praca w szpitalu była cennym czasem także ze względu na kontakty z rówieśnikami, bo byli tam także studenci medycyny. To był dobry czas na formację mojego człowieczeństwa - mówi kleryk.

Złowić na świadectwo

Krzysztof z III roku był na rekolekcjach powołaniowych w Zakopanem. Należy do grupy Semeron. - To był czas dzielenia się z młodymi ludźmi doświadczeniem własnej drogi powołania. Mam nadzieję, że to pomoże im rozeznać swoją drogę życiową. Dla mnie był to czas nauki mówienia o Seminarium, powołaniu, kapłaństwie w bardzo prosty, przystępny sposób, dzięki czemu chłopaki mieli łatwość w rozmawianiu z nami na ważne tematy. Ważne było świadectwo łączenia modlitwy z pracą, wypoczynkiem. To da się pogodzić. I ma moc przyciągania. Sam tego doznałem, ponieważ w rekolekcjach uczestniczę już piąty razy. Cieszy, że są owoce tych rekolekcji. Po jednym takich rekolekcjach pięciu chłopaków wstąpiło do seminarium - cieszy się Krzysztof.

Tańcząc i słuchając

Tomasz z V roku podkreśla, że wakacje w seminarium to nie vacat. - To nie jest czas lenistwa, nic nie robienia. W wakacje mamy czas, żeby uzupełnić swoją wiedzę na temat tego, co się dzieje w świecie, nie odkładamy na bok książek, choć nie są to podręczniki. Z internetu dowiedziałem się o oazach dla niepełnosprawnych, organizowanych przez stowarzyszenie Cyrenejczyk. Zaciekawiły mnie i postanowiłem wziąć w jednej udział. Przygotowujemy się do kapłaństwa, które jest byciem dla drugiego człowieka, dawaniem mu swojego czasu, słuchaniem go. Od niepełnosprawnych otrzymałem bardzo wiele. Przede wszystkim to, że są to ludzie skupieni na najważniejszych sprawach życia. Przez swoje cierpienie, zmaganie się z niepełnosprawnością, walkę są dojrzalsi od nas. Podczas oazy był też czas na integrację przez zabawę. Niezapomniane są dyskoteki i tańce z niepełnosprawnymi. A tańczy się tak jak ze sprawnymi, czyli do rytmu, uważając, by komuś nie najechać wózkiem na palce - uśmiecha się Tomasz.

Dzieci są wspaniałe!

Jan z II roku wziął udział w rekolekcjach wakacyjnych Ruchu Światło-Życie. - Nie znałem wcześniej ruchu i to było moje pierwsze z nim spotkanie. Byłem na Oazie Dzieci Bożych III stopnia w Czermnej. Jako wychowawca i animator miałem pod opieką grupę dzieci od III do V klasy podstawówki. Nie było to łatwe zajęcie, ponieważ człowiek uczy się dopiero pracy z dziećmi, ale to będzie przecież jedna z naszych działek w kapłaństwie, więc nawet trudne doświadczenie oazowe się przyda. Myślę, że za rok też pojadę na takie rekolekcje - mówi kleryk.

Za nimi 320 kilogramów korniszonów.   Za nimi 320 kilogramów korniszonów.
ks. Zbigniew Wielgosz /Foto Gość

320 kilogramów ogórków

Szymon z II roku z różnych aktywności kleryckich w czasie wakacji wybiera na opowieść grupę roboczą, która ma różne zadania do wykonania w seminarium. - Pomagamy w różnych pracach gospodarczych dla wspólnoty. Mi i kolegom przypadła ostatnio robota przy ogórkach. Pod okiem sióstr i ich kierownictwem przerobiliśmy 320 kilogramów ogórków zamieniając je w słodko-kwaśne korniszony. To był cały proces! Więc mycie ogórków, słoików, wkładanie warzyw do słoików, zakręcanie, pasteryzowanie i przenoszenie do spiżarni. Myślę, że tyle słoików wystarczy, choć potrzeby są wielkie. Grupa robocza to czas rozmów, integracji, radości, choć bywa, że pod koniec dnia zasypiamy z nosem w zupie. Pracujemy dla wspólnoty, dla seminarium, które traktujemy jako nasz dom - podkreśla Szymon.

Klerycy pierwszego kontaktu

Michał z II roku razem z klerykiem z V w te wakacje był na furcie głównej seminarium. - Mamy zadanie bycia taką wizytówką seminarium, bo przychodzący ludzie pierwszy kontakt z naszym domem mają właśnie z nami. Nie jest lekko, zwłaszcza rano, kiedy trzeba wstać o 5.30, otworzyć drzwi, żeby pracownicy i goście mogli wejść do budynku. Jeden z nas idzie na Mszę św. do filipinów, a drugi czuwa na furcie. Wiadomo, że kolega też pójdzie na Mszę, tylko później. Odbieramy pocztę, przekazujemy ją adresatom, załatwiamy różne bieżące sprawy. Cieszę się, że skończyłem wcześniej szkołę hotelarską, więc nie jest mi trudno rozmawiać z przychodzącymi ludźmi. Kładziemy się spać o 22.00 lub 23.00, wcześniej pozamykawszy całe seminarium na wszystkie spusty - opowiada Michał.

Zszedłem na ziemię

Mateusz z V roku w tym roku był na oazie misyjnej w Diecezjalnym Domu Formacji Misyjnej w Czchowie - Kozieńcu. Należy do Ogniska Misyjnego, ma za sobą staż w RŚA w Afryce, a podczas oazy był wychowawcą i animatorem. - W oazie uczestniczyły dzieci od II do VI klasy podstawówki. To był czas próby, czy poradzę sobie w pracy z dziećmi jako wychowawca. Okazało się na przykład, że trzeba było dostosować swój język do mentalności dzieci, ich rozwoju intelektualnego. Nie dało się mówić z wyżyn teologii, ale trzeba było zejść na ziemię, mówić obrazowo i prosto. Ponadto dorosły człowiek może się wiele nauczyć od młodszych, przede wszystkim pokory. Miałem dobrą lekcję w czasie tych wakacji - mówi kleryk.

Molom klaszczemy

Piotr z V roku przyjechał na grupę roboczą i zajął się wraz z innymi książkami. Okazuje się, że księża przekazują swoje nieraz całe biblioteki seminarium. - I wszystkie te dary trzeba przejrzeć, uporządkować, opracować, nieraz zdigitalizować. Ponadto sprzątamy pomieszczenia biblioteki. To niewidoczna praca, ale służy całej wspólnocie, jak również wszystkim innym użytkownikom biblioteki. Cieszy to, że dzięki niej ktoś weźmie do ręki jakąś książkę, przyjdzie po nią do czytelni lub ją wypożyczy. Nie sposób policzyć, ile książek przeglądnęliśmy. To jest zresztą robota na cały rok. Najciekawsze są wyjazdy do księży, którzy przekazują książki do naszej biblioteki, bo wówczas możemy poznać ich właściciela, dowiedzieć się o historii jego kapłańskiej służby, zainteresowaniach - mówi kleryk.

Zwolnij, bo czas płynie!

Mateusz z V roku bardzo dobrze wspomina staż misyjny, który odbył w Boliwii. Obecnie na stażu są klerycy w Ameryce Południowej oraz Kazachstanie. - Staż trwał cały miesiąc. To było jak zderzenie. Z nowym światem, nowymi ludźmi, językiem, zwyczajami, mentalnością. Nigdy nie latałem też samolotem, więc długi lot też dał się we znaki. Było ciężko, ale z drugiej strony można było zwolnić, bo Boliwijczy żyją wolniej niż my, nie spieszą się, mają za to więcej czasu. Miałem go więc na tyle, żeby przypatrzeć się ich religijności, która bywa bardzo synkretyczna. Boliwijczycy na przykład, kiedy chcą pobłogosławić dom, to zapraszają księdza katolickiego, pastora i szamana. Czyje błogosławieństwo będzie bardziej odczuwalne, tego wiarę się wybierze. Gdzie zysk, tam się idzie, także w sprawach wiary - zauważa Mateusz.