Bochnia. Białe złoto

Grzegorz Brożek Grzegorz Brożek

publikacja 04.12.2020 09:50

Dziś św. Barbary patronki górników. Kopalnia soli w Bochni jest najdłużej działającym zakładem wydobywczym w Polsce.

Bochnia. Białe złoto Jeden z korytarzy w bocheńskiej kopalni. Grzegorz Brożek /Foto Gość

Tekst ukazał się w "Gościu Tarnowskim" w 2013 roku.

Legendy mówią, że w kopalni soli w Marmarosz Sziget, którą uprosiła dla ludu polskiego, św. Kinga wrzuciła pierścień, wydobyty w pierwszej bryle soli kamiennej w Bochni i Wieliczce. – Sprowadzenie soli do Bochni to najbardziej znana legenda z życia świętej – przyznają siostry klaryski ze Starego Sącza. Znamy ją przede wszystkim z przekazu Jana Długosza dzięki XVII-wiecznemu przekładowi ks. Przecława Mojeckiego. Miało być tak, że jadąc z Węgier, córka Beli IV zatrzymała się w Bochni, w której miejscowi warzelnicy przeżywali kryzys, nie mogąc natrafić na surówkę. Stanęła przed ładnym ogródkiem należącym do jednego z bocheńskich szewców i pośrodku ogródka kazała kopać. Po dłuższej chwili natrafiono na kamień. – Kamień zamiast surowicy – rzekł ktoś rozczarowany. Po chwili oczom wszystkich ukazała się gruda soli z pierścieniem Arpadów w środku. Oddali Kindze klejnot. – A oto sól, twarda kamienna sól, dla was, dla Polski sól – odpowiedziała im Kinga. Szyb wybudowany w tym miejscu nazwano Sutoris, czyli Szyb Szewca.

Morze w Bochni

– Właśnie przed nim stoimy. Szyb pracuje do dziś – pokazuje Lucjan Łysik, górnik, przewodnik po kopalni soli w Bochni. Tyle, że służy dziś turystom. Historycy, rzecz jasna, legendzie nie dowierzają, zwłaszcza że nie ma dokumentów potwierdzających „cudowne” pochodzenie soli kamiennej w Bochni. Nie ma też jednak dowodów na istnienie soli kamiennej w Bochni „przed Kingą”. – Niemniej jednak historia soli sięga u nas czasów sprzed 20 mln lat. Wtedy wyparowało morze, które się tu znajdowało, i została sól. Jednak Karpaty podnosząc się, pchały masy ziemi, które przykrywają tę morską sól, mającą postać jakby ciasta. Sól się krystalizuje i staje twarda jak kamień. Z północy przychodzi lodowiec i kiedy się cofa, zaczynają wytryskać źródełka ze słoną wodą – opowiada Lucjan Łysik. Z nich bochnianie 6 tys. lat temu nauczyli się pozyskiwać sól. 950 lat temu wymyślono panwie, podgrzewane zbiorniki na 1500 litrów słonej wody, z których naraz można było dostać 300 kg soli. Kilka panwi tworzyło warzelnię. – Tyle że słonej wody zabrakło. Nasi dziadowie zaczęli kopać w poszukiwaniu solanki i w 1248 roku natrafili na sól kamienną – dodaje pan Lucjan, z którym zjeżdżam w podziemia.

Bochnia. Białe złoto   Kaplica św. Kingi w bocheńskiej kopalni. Grzegorz Brożek /Foto Gość

Prowadzi duch cystersa

– Kopania Soli w Bochni jest najdłużej działającym przemysłowym zakładem wydobywczym w Polsce. Jak łatwo policzyć, dziś ma 765 lat. Do zwiedzania została udostępniona w 1995 roku. Naszym sztandarowym produktem jest multimedialna trasa turystyczna – objaśnia Tomasz Ryncarz, dyrektor marketingu Uzdrowiska Kopalnia Soli Bochnia. Spacer trwa co najmniej 2,5 godziny. Zaczynamy 176 metrów pod ziemią. Poziom IV „August”. Głównym korytarzem kursują kolejki torowe z turystami. Wchodzimy do śluzy, w której duch cystersa pojawiający się na ścianie zabiera nas w podróż w czasie. Otwierają się drzwi, a za nimi widać pilnie pracujących młotkiem, kopaczką i kilofem średniowiecznych wirtualnych górników, którzy wyglądają na prawdziwych. Dalej z solnych ścian przemawiają Kazimierz Wielki i Bolesław Wstydliwy. We wnęce z prawej strony korytarza kłóci się dwóch kupców genueńskich. – To robi na ludziach wrażenie, bo w głowach manekinów jest projektor, który pozwala na całkiem realną projekcję ludzkiej mimiki. Dwa miejsca w Polsce mają takie urządzenia – mówi T. Ryncarz. Kilkaset metrów dalej średniowieczny pracownik przy wiatrownicy kłóci się z pracującymi na ścianie. Ten jest akurat żywym człowiekiem. Nawet bardzo żywym i empatycznym. Pomaga mi znaleźć baterie od lampy błyskowej, które potoczyły się w ciemność kopani. Spacer trwa. Na koniec schodzimy schodami lub zjeżdżamy na poduszkach 140-metrową pochylnią do Komory Ważyn. Jesteśmy 248 metrów pod ziemią. To poziom VI „Sienkiewicz”. Jak w całej kopalni jest tu stała temperatura 14–16 st. Celsjusza. Dla wypoczywających w uzdrowisku jest boisko sportowe i 250 miejsc noclegowych. Dla wszystkich gastronomia, pamiątki.

W ramionach Opatrzności

Wszyscy turyści przychodzą podczas pobytu pod ziemią do kaplicy św. Kingi. Jest największa. – Kiedyś w kopalni było 36 kaplic. Większość z nich to były małe wnęki, w których umieszczono krzyż, rzeźbę świętego i wieczną lampkę – mówi Lucjan Łysik. Skąd tyle kaplic? – Średniowieczny górnik, który udawał się w podziemia kopani, nigdy nie miał pewności, czy wyjedzie na powierzchnię, ale jeśli organizował sobie pod ziemią miejsce kultu i modlitwy, czyli kaplicę, miał nadzieję, że święty, do którego się zwraca, będzie jego orędownikiem, zadba o jego bezpieczeństwo – mówi. Co więcej, zanim górnicy udawali się w podziemia, nad szybem brali udział w krótkiej Mszy św. Przy szybie, przy dziurze. – Tak było kiedyś. Górnicy byli i są z reguły do dziś ludźmi religijnymi. Kiedy winda rozpoczyna jazdę na dół, każdy górnik uchyli kasku i powie „Szczęść Boże”, czyli Panie Boże pozwól bezpiecznie pracować i bezpiecznie powrócić na powierzchnię – tłumaczy przewodnik. Zaglądamy do niedawno odrestaurowanej kaplicy Passionis – Męki Pańskiej. Niewielka, ale wysoka. Wspaniałe polichromie na drewnianych obudowach pomieszczenia. – Powstała w 1709 roku w wyeksploatowanej komorze „Rozpora”, w której sól skończyła się 100 lat wcześniej – pokazuje pan Lucjan.

Białe złoto

Sól była w wiekach średnich niezwykle cenna. – Służyła głównie do konserwowania produktów, mięsiw, a dopiero w drugiej mierze używano jej do poprawiania walorów smakowych potraw – tłumaczy Lucjan Łysik. Warzelnie miały ograniczone moce przerobowe. Kopalnie soli kamiennej zaś dysponowały olbrzymim potencjałem. Przewodnik opowiada, że ze ścian wycinano bloki, „kłapcie”, które obrabiano. W transporcie często korzystano z bałwanów, solnych walców, z których każdy ważył od 800 kg do 1 tony. Bałwan taki leży w korytarzu, niedaleko wiatrownicy. – Za taki bałwan, jaki tu leży, można było z powodzeniem kupić dużą i ludną wieś, ze wszystkimi polami, chałupami i ludźmi – pokazuje L. Łysik. W pewnym czasie wartość soli zbliżyła się bowiem do złota. Mamy w języku polskim piękne tego świadectwo w postaci sformułowania, że coś „słono kosztuje”.

Kilka „naj”

Jeżeli poza Bochnią zapytamy dowolnego mieszkańca w wieku średnim o kopalnię soli, wymieni bez wahania Wieliczkę. Wszystkie wycieczki szkolne z regionu w latach 80. „obowiązkowo” odwiedzały Wieliczkę. – Bocheńska kopalnia jest mniej znana, ale sądzę, że ma walory niezaprzeczalne. Jest starsza od wielickiej, głębsza, sądzę też, że mimo zastosowania multimediów udało nam się zachować autentyczną surowość wnętrza. Wreszcie jesteśmy tańsi – uśmiecha się Tomasz Ryncarz. Dziś rocznie zwiedza bocheńską kopalnię 140 tys. turystów. Jednym z pierwszych był niemiecki renesansowy humanista Joachim Wadianus. Zanotował, że wejście do „ciemnej bocheńskiej otchłani” wywołało strach, ale umożliwiło mu odkrycie niecodziennego piękna. Dziś bać się nie ma czego, a uroda? Najlepiej samemu ocenić.