Anna idzie do Betlejem

ks. Zbigniew Wielgosz ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 15.12.2020 16:22

Adwentowa historia poszukiwania miejsca na narodziny dziecka lubi się powtarzać, choć zmieniają się okoliczności.

S. Monika z jednym z uratowanych dzieci. S. Monika z jednym z uratowanych dzieci.
Archiwum TGN

Anna spodziewa się dziecka. Pierwszego. Jej chłopak, Krzysiek, okazał się tchórzem. - Jesteśmy na to za młodzi, nie mamy pieniędzy, mieliśmy poza tym plan, że z tym poczekamy, aż będziemy gotowi. Musisz coś z tym zrobić - usłyszała od niego. O swoim stanie nie chce powiedzieć rodzicom. Boi się ich reakcji, choć nigdy nie sprzeciwiali się, żeby Krzysiek zostawał na noc w domu, kiedy przyjeżdżała na weekendy ze studiów. - Zostałam sama - pomyślała dziewczyna. - Gdyby jednak odważyła się szukać szczęśliwego rozwiązania, gdzie w Kościele znalazłaby pomoc?

Kiedy nie wystarcza zwykła rozmowa, specjalistyczna porada ani tym bardziej jednorazowa pomoc, a świat zdaje się walić na głowę, szansą dla wielu dziewcząt takich jak Anna, okazuje się Dom Samotnej Matki przy ul. Mościckiego w Tarnowie. W ciągu ostatnich pięciu lat w domu przebywało 37 kobiet, które tutaj mogły urodzić dziecko i zaopiekować się nim na początku macierzyńskiej drogi.

Ponadto 150 samotnych matek z miasta i regionu, a także byłe mieszkanki domu, mogło skorzystać z pomocy oferowanej przez siostry urszulanki, które się nimi opiekują. I dodać trzeba, że 100 rodzin wielodzietnych otrzymało stąd różnoraką pomoc.

- Niedawno zamieszkała u nas kolejna dziewczyna, która spodziewa się dziecka. Generalnie można powiedzieć, że przychodzą do nas kobiety, które stanęły przed ścianą, nieprzekraczalnym murem obojętności, odrzucenia, osamotnienia. Dom jest dla nich światełkiem w tunelu, że można odnaleźć sens życia i zobaczyć, że aborcja nie jest wyjściem z ich trudności. One w ciągu ciąży przeżywają różne dylematy, ale u nas nie są same. Czują się bezpieczne, podobnie jak ich dzieci. Nawet jeśli urodzą i zostawią w szpitalu, to jesteśmy spokojne i o matki, i o dzieci. One to i tak przeżywają, ale inaczej niż gdyby zrobiły aborcję - mówi s. Monika Ostaszewska kierująca DSM.

Przypomina jej się historia jednej z dziewczyn, która zostawiła dziecko do adopcji. Była wówczas bardzo młoda i nie miała szans na samodzielne wychowanie dziecka. - Kiedy zobaczyła w telewizji protesty, to zadzwoniła do mnie mówiąc, że od tamtego czasu, gdy oddała swoje dziecko, jest z nim w stałej duchowej więzi. Codziennie się za nie modli i jest szczęśliwa, że jej pierwsze dziecko żyje i ma szczęśliwą rodzinę, że go nie usunęła. Wiele matek, które mają już dorosłe dzieci, po latach przyznaje, że gdyby nie ten dom, mogłoby być różnie z ich dziećmi, bo wtedy, kiedy były młode i życie im się zawaliło, widziały tylko jedno wyjście. Dzięki domowi, wsparciu, na szczęście z niego nie skorzystały - cieszy się s. Monika.