Misja P.E.R.U., czyli praca emanująca radosnym uśmiechem... pomimo wszystko

red.

publikacja 28.07.2021 17:40

Dla kl. Szymona, który odbywa staż misyjny w peruwiańskim Lamas, misjonarz to ksiądz od zadań specjalnych.

Misja P.E.R.U., czyli praca emanująca radosnym uśmiechem... pomimo wszystko Wspólne zdjęcie z katechistami parafii Lamas. M. Kubalica, S. Musiał

Dwóch kleryków tarnowskiego seminarium - Szymon Musiał i Mateusz Kubalica - odbywa staż misyjny w Peru, w parafii Lamas, gdzie posługuje dwóch tarnowskich księży misjonarzy - ks. Stanisław Knurowski i ks. Grzegorz Kubalica, starszy brat Mateusza. Uczą się Peru, obserwują codzienną pracę misjonarzy, w której podczas stażu także aktywnie uczestniczą. Jakie rodzą się w nich refleksje? O tym właśnie pisze do nas kl. Szymon.

Zauważa, że gleba peruwiańskich serc jest bardzo trudna do uprawy, a dzisiaj misjonarz to dla niego ksiądz od zadań specjalnych, pozbawiony wrażliwości na warunki, w których przychodzi mu żyć, niezważający na trudy codzienności, po prostu uśmiechnięty, pełen radosnego entuzjazmu facet, który żadnej pracy się nie boi. Poczytajcie sami:

W książce pt. "Ostatnie Rozdanie" Wiesława Myśliwskiego znajdujemy inspirujące słowa, dotyczące wspomnianej w tytule pracy: „Lubię pracować, praca odrywa mnie od samego siebie”. Te słowa idealnie opisują codzienne życie misjonarza, który idąc za swoim powołaniem, rzeczywiście odrywa się od samego siebie, spycha na drugi plan swoje potrzeby, by pokazywać ludziom z różnych stron świata żywego Boga.

Misyjna codzienność po brzegi wypełniona jest pracą, te różnorakie obowiązki zawsze ukierunkowane są na dobro drugiego człowieka, który potrzebuje pomocy w różnym wymiarze np. duchowym czy materialnym. Obok ogromnych materialnych potrzeb ludziom niezbędne jest także spotkanie, spotkanie z Bogiem. Dzięki jego obecności, wszelkie problemy, zostają przysłonięte przez wiarę, nadzieję i miłość, które tworzą radosną rzeczywistość, odbijającą się bardzo mocno w twarzach Peruwiańczyków. Jednak mimo tego, że ręce kapłana na wzór Chrystusa są dla wszystkich szeroko otwarte, nie jest fizycznie możliwe, by odwiedzić wszystkie wioski, i wszystkich potrzebujących. Dodajmy jeszcze do tego wszechobecną pandemię, przez którą niektóre miejsca w Peru są całkowicie zamknięte i cały plan oparty na chęci ewangelizacji, pomocy można żartobliwie powiedzieć, diabli biorą.

To dlatego tak niezbędni są animatorzy. Są to różni ludzie, mniej lub bardziej wykształceni, będący przedłużeniem wspomnianych wcześniej kapłańskich rąk. Tutaj w naszej parafii w Lamas jest ok. trzydziestu takich osób, które poświęcają swój czas, by w swoich wspólnotach głosić Chrystusa, obecnego w żywym Słowie i sakramentach. Ich praca jest nieoceniona, ponieważ mentalność tutejszych mieszkańców sprawia, że patrzą na sakramenty często tylko jak na zwyczaj – z hiszp. "costumbre", prosząc kapłana o chrzest np. w przypadku kolejnej rocznicy urodzin, traktując sakrament jako prezent lub dlatego że świadectwo chrztu jest potrzebne, by dziecko dostało się do lepszej szkoły.

Powierzając animatorom odpowiedzialne zadanie wprowadzania ludzi w konkretną rzeczywistość sakramentów oraz nauczania prawd wiary katolickiej, trzeba ich do tego dobrze przygotować. Temu służą cykliczne spotkania, które miejscowi nazywają - „retiro”. W czasie takiego comiesięcznego dnia skupienia (ostatni odbył się dwa dni temu 26.07.2021), te wybrane osoby mają szansę na zdobycie odpowiedniej wiedzy, wzmocnienie swojej relacji z Bogiem poprzez adoracje i Mszę Świętą, a to później skutkuje dobrze wykonywaną pracą na rzecz 24 wspólnot rozrzuconych po różnych miejscach parafii w Lamas.

Wkładane w formacje animatorów wysiłki w wielu wypadkach przynoszą owoce, co widać, gdy odwiedzamy kolejne wioski. Jednak praca ewangelizacyjna to niekończący się wysiłek. Gleba peruwiańskich serc jest bardzo trudna do uprawy. Potrzebne jest nieustanne doglądanie zasianego ziarna. Mimo tego, że frekwencja na niedzielnych Eucharystiach jest dość duża, to jednak obecność Chrystusa niektórym nie jest do niczego potrzebna. Niedziela w Peru dla wielu jest tylko kolejnym z rzędu dniem tygodnia, gdzie czas jest poświęcony pracy na roli, przy swoim małym biznesie – co raczej nie dziwi, bo przecież i w Polsce jest podobnie.

Wolne niedzielne chwile potomkowie Inków poświęcają przyziemnym sprawom, naprawiając wiecznie psujące się mototaksówki czy po prostu popijając piwo w miejscowym lokalu, mimo tego, że naprzeciwko baru w zniszczonym domu czy w małej kaplicy widzą Chrystusa, który przychodzi także do nich. Mimo wszystko każdą niedogodność wynagradza pogodne spojrzenie czy uśmiech na twarzach wiernych uczestniczących w Mszy Świętej, którzy misjonarzy zawsze przyjmują z ogromnym szacunkiem i wdzięcznością za okazaną pomoc.

Po miesiącu spędzonym w Peru patrząc na pracę księży, pod których czujnym okiem odbywamy nasze praktyki, widzę, że potrafi być ona naprawdę bardzo trudna, często niedająca wymiernych rezultatów w stosunku do poświęconych jej sił, ale zawsze ta praca tak jak w tytule emanuje radosnym uśmiechem i to z obu stron. Teraz po tym co prawda krótkim doświadczeniu, kiedy słyszę słowo misjonarz, myślę – ksiądz od zadań specjalnych, pozbawiony wrażliwości na warunki, w których przychodzi mu żyć, niezważający na trudy codzienności, po prostu uśmiechnięty pełen radosnego entuzjazmu facet, który żadnej pracy się nie boi.