Pożar, wojna, zaraza i 2132 porody przyjęte w Jadownikach

Beata Malec-Suwara Beata Malec-Suwara

publikacja 02.03.2022 15:00

"Akuszerki" Sabiny Jakubowskiej są prawdziwe do bólu. To opowieść o naszych prababkach i babkach, ich dzieciach, wnukach... o nas. Ich sile i świecie sprzed lat.

Pożar, wojna, zaraza i 2132 porody przyjęte w Jadownikach Spotkanie z autorką (z lewej) w dniu premiery książki poprowadziła Barbara Sadurska, jej koleżanka ze szkolnej ławy, także pisarka. Beata Malec-Suwara /Foto Gość

Sabina Jakubowska nie bez powodu nazywana jest Oskarem Kolbergiem Jadownik. Z zamiłowania i wykształcenia archeolożka, historyczka, a także certyfikowana doula. Dzięki swojej ogromnej wiedzy, doświadczeniu, zainteresowaniom na 700 stronach "Akuszerek" pokazuje nam świat sprzed lat. Historia Jadownik, Brzeska i okolicznych wsi jest autentyczna, ale i uniwersalna. "Akuszerki" to opowieść o naszych prababkach i babkach, ich dzieciach i wnukach... o nas.

Inspiracją do napisania książki stały się autentyczne zapiski prababki autorki, która żyła na przełomie XIX i XX wieku. - Anna Czarnecka była babką mojej mamy, mieszkanką Jadownik, matką ośmiorga dzieci, ale tylko dwoje z nich dożyło dorosłości, w tym mój dziadek Walenty Czarnecki - opowiadała Sabina Jakubowska, autorka "Akuszerek", w dniu premiery jej książki podczas spotkania autorskiego w brzeskiej bibliotece.

- Z jakiegoś powodu pojechała do Krakowa, do Cesarsko-Królewskiej Szkoły Położnych, żeby się edukować, uczyć na dyplomowana położną. Nie była wiejską "babką", jak nazywano dawniej akuszerki, ale wykształconą. Wróciła stamtąd z zeszytem, w którym były wszystkie mądrości, jakie zdobyła na uczelni; regulaminy, nauki, procedury, dla położnych pochodzących ze wsi nietypowe, nowe, w porównaniu ze sztuką tradycyjnych akuszerek bardzo inne. I ten zeszyt z 1886 roku został nam w domu, pisany jej ręką, jej kaligrafią, z jadownicką ortografią i stylistyką. To jest mój skarb, który pewnego dnia dała mi moja mama, ale od dzieciństwa spotykałam się w domu z różnymi instrumentami akuszerskimi, które należały do niej. Ją osobiście spotkałam na kartach ksiąg metrykalnych Jadownik, które przemierzałam, pracując nad doktoratem. Anna Czarnecka pojawiła się tam 2132 razy jako akuszerka. 2132 razy przyjęła poród. To były porody zazwyczaj zakończone szczęśliwie, ale czasami nie. Odbywały się w czasie wojny, pożarów, powodzi. Wszelkie możliwe wydarzenia się wówczas działy, a ona chodziła przez Jadowniki niezależnie od pogody i wydarzeń, w chustce na plecach, z kuferkiem od pachą - zauważa jej wnuczka.

Pożar, wojna, zaraza i 2132 porody przyjęte w Jadownikach   Sabina Jakubowska w czasie spotkania wiele opowiadała o swojej prababce - Annie Czerneckiej, akuszerce, która przyjęła 2132 porody w Jadownikach. Beata Malec-Suwara /Foto Gość

- Te 2132 porody, które przyjęła w Jadownikach, zafrapowały mnie, bo studiując te księgi, równocześnie zorientowałam się, że przecież ona sama w tym czasie była matką, rodziła, czasem te dzieci traciła. Do porodów chodziła tuż przed własnym rozwiązaniem i tuż po. Musiała mieć niesamowitą siłę wewnętrzną i dzielność. Annę Czernecką pokazały mi też tzw. babuleńki, starsze panie, które podzieliły się ze mną opowieściami o swoim życiu. Kilkakrotnie spotkałam osoby, które moja prababka przyjęła na świat. Te kobiety ją pamiętały, opowiedziały o niej słowem i gestem, pokazując to, jak się poruszała. Opisały prawdziwego człowieka. Kompetencję, dbałość o wygląd, złośliwość. Taką chciałam ją utrwalić w tej opowieści - mówi autorka "Akuszerek".

Sabinie Jakubowskiej udało się w tej powieści także odtworzyć świat Jadownik sprzed lat, z jego historią, geografią, ze zmaganiami i życiem ludzi na przełomie XIX i XX wieku. Dawne Jadowniki poznała dzięki swoim badaniom, historiom zawartym w kronice parafialnej, z opowieści babci i innych osób należących do jej pokolenia.

- Wiele inspiracji przyszło do mnie w czasie pracy nas doktoratem, badającym to, czym się ludzie kierowali, jakie wartości wpływały na ich wybory nadawania dzieciom imion. Imiona mieszkańców Jadownik odsłaniały przede mną ludzi tu żyjących, ich losy powiązane z wielką historią i tą zwykłą - historią codzienności małopolskiej wsi. Na różne sposoby udało mi się dotrzeć do tej prawdy poprzez księgi metrykalne chrztów, statystyki, rozmowy z osobami z różnych pokoleń. W imionach zobaczyłam, jak się wykluwał patriotyzm na wsi polskiej, ruch ludowy, kto się z kim lubił, kto był prawdziwym autorytetem, a które upadały - opowiadała Sabina Jakubowska, przywołując wiele przykładów, jak choćby ten, że w Jadownikach przez jakiś czas dziewczynkom nie nadawano imienia Katarzyna, a to z powodu Kaśki Niedźwiedzionki, córki grabarza, która została posądzona o spalenie księżej stodoły ze świeżo zżętym zbożem.

I ta historia ta została przedstawiona na kartach książki. Jest o wiele bardziej złożona. Tak jak losy ludzi i historie ich życia. Świat przedstawiony "Akuszerek" jest opisany językiem kobiet stąd. Tu nie odbiera się porodów, ale się je przyjmuje. Tu słowa mają ogromną moc. Jak w życiu. Bo "Akuszerki" są prawdziwe do bólu... nie tylko porodowego.