Tuż za rogiem

Karolina Smajdor

publikacja 18.05.2022 12:00

Znałam to miejsce z kilku wcześniejszych wycieczek. Ten majowy dzień był jednak inny, wyjątkowy.

Tuż za rogiem

Tuż za rogiem… wybrałam się z rodzicami i babcią w Beskid Wyspowy, na szczyt góry Sałasz, skąd pochodzi rodzina mojej mamy. Znałam to miejsce z kilku wcześniejszych wycieczek. Ten majowy dzień był jednak inny, wyjątkowy.

Moja babcia zaprowadziła mnie pod kapliczkę, którą wybudował jej tato, a mój pradziadek. Nie ma już tam ich domu, ale kapliczka stoi, tak jakby właśnie przed chwilą zakończyła się majówka, przy której zbierali się pradziadkowie z sąsiadami. Kwiaty i kolorowe krzewy, które zakwitają każdej wiosny wokół kapliczki były jakby świadkami tamtej modlitwy…

Babcia opowiedziała mi też, jak trudno było zdobyć figury do tej kapliczki. Trzeba było pociągiem pojechać na Jasną Górę, a później wnieść je na sam szczyt niosąc na rękach. Ta chwila przy kapliczce zamieniła się w opowieść o wielkiej miłości moich pradziadków. Przeżyli ze sobą 63 lata małżeństwa. Często mawiali, że mieli w swoim życiu 3 śluby. Ten pierwszy, potem z okazji 50-lecia małżeństwa i trzeci z okazji diamentowej rocznicy. Mama dobrze pamięta ich pocałunki, śpiewy i zabawę z okazji 60 rocznicy ślubu. Byli to ludzie, którzy całe swe życie zawierzyli Bogu, życie biedne, z dala od cywilizacji, w ciszy i śpiewie ptaków, gdzie zimą nie dało się wyjść z domu, bo śnieg zasypywał ścieżki. Gdzie modlitwą i ciężką pracą biły ich życiowe zegary. Do końca ich dni, na tzw. „oślaku”, bo tak nazywano tę część wsi Żmiąca, bardzo rzadko można było zobaczyć samochód, nie dzwoniły telefony… była cisza i muzyka przyrody. Jak mówi moja mama - jest to najpiękniejsze miejsce na świecie! Prababcia modliła się szczególnie za powołania i za kapłanów. W roku jej śmierci, dwa miesiące później, do seminarium zgłosił się jej wnuk.

Potem nogi poniosły nas do lasu, pogoda była piękna. Bardzo lubimy las, a moja mama jest pasjonatką fotografii przyrody. Wszystko zaczęło się od pandemii, gdy po tygodniowej pracy w szpitalu potrzebowała odskoczni i jak mówi jeden z jej ulubionych autorów Viktor Frankl – „terapii pięknem”.

Leśna cisza pozwala nam przemyśleć nasze życie, rozruszać kości, a także się pomodlić. Piękno stworzenia sprawia, że serce bije mocniej i chce dziękować Stwórcy. W ten dzień miałam jeszcze inną refleksję. Bóg dał mi dar miłości do zwierząt, mam psa i agamę brodatą. Dla mnie każde spotkanie ze zwierzętami to czysta przyjemność. Spacerując po lesie pomyślałam sobie, że na co dzień nie dziękujemy za dobrych ludzi wokół nas. I takimi osobami jest moja mama i mój tata, którzy pomimo zmęczenia, pracy i oddania innym ludziom mają czas na codzienną Mszę św. Taki jest ich każdy poranek.

Tata jest dla mnie wzorem ufności dziecka Bożego. Przypomniałam sobie, że nawet na pogrzebie swojego taty uśmiechał się i był spokojny, bo tak mocno wierzy. Chciałabym mieć taką wiarę. To on wyciąga mnie co roku na ekstremalną Drogę Krzyżową i powtarza ją w każdy pierwszy piątek miesiąca. Moja mama z kolei lubi ludzi, chce im pomagać i pokazuje mi, jak przełożyć Ewangelię na zwykłe życie. Wracając do domu odwiedziliśmy grób moich pradziadków. Mogłam im podziękować za to, że ich światełko wiary dostrzegam w mojej mamie, w mojej babci… Doświadczyłam na własne oczy i uszy, że wiara umacnia się, gdy jest przekazywana. Biorę to światełko do mojego życia. Nie chcę go zmarnować. Tuż za moim rogiem, w moich bliskich, w przyrodzie, w zwierzętach mogę dostrzec Boga i Jego miłość… Powoli kończę moją opowieść o tym jednym wyjątkowym dniu, patrząc jak mój tata szykuje się ekstremalną drogę krzyżową, bo dziś pierwszy piątek.