Milioner życia

Bartłomiej Bester

publikacja 28.05.2022 07:00

Jako dorastający chłopak chciał być bardzo bogaty. Otrzymał znacznie więcej: cud życia, z którego czerpał całymi garściami pomimo cienia śmierci.

Milioner życia Zawsze do przodu! Michał po operacji usunięcia guza 23.12.2019 r. Zdjęcie wykonane następnego dnia - w Wigilię. fot. archiwum prywatne

Michał Kociołek (4.08.1986–15.02.2022)

Jako dorastający chłopak chciał być bardzo bogaty. Marzył o szczęśliwym zwyczajnym życiu. W wieku dwudziestu sześciu i trzydziestu trzech lat stanął przed wyzwaniem nieuleczalnej choroby: glejaka mózgu III i IV stopnia. Otrzymał znacznie więcej: cud życia, z którego czerpał całymi garściami pomimo cienia śmierci. I tą radością dzielił się oraz inspirował wszystkich ludzi, których spotkał.

Kierowca

Nowosądeczanin Michał Kociołek niemal od dziecięcego etapu piaskownicy marzył, żeby zostać kierowcą. Taki był również wybór średniej szkoły: technikum samochodowe. Pomysł, żeby zostać kierowcą zawodowym popchnął go nawet do jednostki wojskowej w Przasnyszu, gdzie odbył zasadniczą służbę wojskową. Bonusem był kolejny krok na drodze do marzeń: otrzymanie uprawnień na samochód ciężarowy.

A potem jego życie zaczęło przypominać jedną wielką trasę pełną zakrętów oraz krótkich prostych odcinków. Ale właśnie te zakręty nadały życiu Michała jakość.

Po pierwszych przejechanych kilometrach już jako młody, dwudziestoparoletni kierowca zawodowy, średnio zadowolony z firm, w których pracował, zdecydował się na założenie własnej. Niestety projekt nie wypalił, a Michał załamany świadomością zaciągniętych długów u znajomych, niespłaconych kredytów oraz komornika na karku, postanowił popełnić samobójstwo. Jak mówi, chyba wspomnienie oddania życia Panu Jezusowi podczas wakacyjnej dziecięcej oazy, powstrzymało go wtedy przed tym drastycznym krokiem.

Niespodziewanie pojawiła się oferta pracy w Strzelinie pod Wrocławiem. Szansa, by wyjść na prostą, pospłacać długi, wyrwać się z Nowego Sącza, a w przyszłości może zapuścić korzenie we Wrocławiu. Wszystko szło dobrze.

Michał był w trasie, kiedy prowadząc ciężarówkę, nagle dostał ataku padaczki. Na szczęście jechał za nim kolega z pracy. Pomógł, bo doszłoby do wypadku.

Szef jednak zabronił usiąść Michałowi za kółko dopóki nie zrobi badań.

Osiem na sześć

We wrocławskim szpitalu otrzymał diagnozę. W jego głowie znajdował się guz o wymiarach osiem na sześć centymetrów. Glejak III stopnia. Natychmiastowa operacja. Michał chciał, żeby odbyła się ona jednak bliżej rodzinnych stron - w tarnowskim Szpitalu im. św. Łukasza. W tych ekstremalnie ciężkich chwilach wspierali Michała również najbliżsi, przyjaciele, a szczególnie tata.

Perspektywy były słabe: dwa, trzy miesiące życia bez operacji. Zabieg też niósł ze sobą duże ryzyko: paraliżu, utraty mowy, śpiączki lub śmierci. W tym okresie Michał często oglądał film „Siła spokoju” w reżyserii  Victora Salvy. To historia młodego gimnastyka, który odnosi poważną kontuzję. Przy wsparciu swojego mentora Sokratesa, mężczyzna odnajduje w sobie siłę wewnętrzną, która pozwala mu inaczej spojrzeć na życie, wrócić do formy i spełnić swoje sportowe marzenia. Niektóre kluczowe sceny Michał odtwarzał w kółko. Słowo ma moc. Surfował też po Internecie. Szukał cytatów znanych osób, sportowców i świętych. Zapisywał je, żeby potem do nich wracać. Dodawały mu siły i motywacji do walki o siebie, pomagały mieć sens i nadzieję. Podpisał zgodę na zabieg.

Michał szedł na salę operacyjną jak bokser na ring, żeby stoczyć finałową walkę, przy głośnym wsparciu innych chorych z oddziału neurochirurgii. Nie wiedział, czy wróci. Jednak pragnienie życia było bardzo silne… silniejsze niż rak i strach. Siedmiogodzinna operacja odbyła się 22 listopada 2012 roku. Lekarzom udało się usunąć dziewięćdziesiąt procent guza. Potem Michał spędził czterdzieści dwa dni na radioterapii i chemioterapii. Tę drugą musiał kontynuować jeszcze przez kolejne pół roku.

Było różnie. Nadzieja mieszała się ze zmęczeniem, znużeniem, a niejednokrotnie z brakiem cierpliwości. Jak wielu pacjentów onkologicznych Michał stracił włosy i nabrał dodatkowych kilogramów. Jego organizm jednak bardzo dobrze znosił tak inwazyjną terapię. Jak wspominał: "Cały czas wierzyłem, że wyzdrowieję. W takich chwilach najgorszą rzeczą, którą można zrobić, jest rezygnacja. Trzeba próbować".

W kwietniu 2016 roku podczas kontrolnej wizyty lekarz, porównując wyniki sprzed czterech lat, stwierdził, że są tak dobre, że zalecił badania kontrole dopiero za kilkanaście miesięcy.

Książka

Dwa lata po zakończeniu leczenia Michał wybrał się na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę podziękować za dar życia. Ksiądz Janusz Faltyn, obecnie egzorcysta w diecezji tarnowskiej, z którym rozmawiał podczas jednego z etapów, posunął mu pomysł, żeby swoją historię opisał w formie książki. I tak narodził się „Projekt życie: nie zatrzymuj się”. To rodzaj autobiografii Michała z przemyśleniami, wskazówkami oraz cytatami motywacyjnymi dla wszystkich, którzy zmagają się z czymś trudnym w swoim życiu i w sobie, oraz potrzebują wsparcia do dokonania zmian.

Milioner życia   „Projekt życie. Nie zatrzymuj się” to książka autorstwa Michała Kociołka. Opisał w niej swoją historie, zwycięską walkę z glejakiem III stopnia oraz to, co dla niego najważniejsze w życiu. projekt graficzny: Piotr Druciarek; fot. Paweł Cabała

Książka „Projekt życie” ukazała się w połowie 2017 r. W ramach kilkumiesięcznej kampanii promocyjnej o historii młodego nowosądeczanina pisały najważniejsze ogólnopolskie portale katolickie oraz lokalne media. Michał udzielił też kilkunastu wywiadów w różnych rozgłośniach radiowych. Był gościem krakowskich Targów Książki oraz bohaterem jednego z programów Roberta Tekieli „Krótki przewodnik po duszy”.

Crossfit, rower i Matusia

Choroba wprowadziła rewolucję w życiu Michała. W jednym z wywiadów powiedział: „Dziękuję za tego guza, bo pomógł mi wyjść z (...) biernego stanu”. Rzeczywiście „dzięki” chorobie rzucił palenie, wcześniej podpisując Krucjatę Wyzwolenia Człowieka, pożegnał się z alkoholem, a tym samym z towarzystwem, które żyło od jednego imprezowego weekendu do drugiego. Przestał marnować wieczory przed komputerem, zaczął chwytać z wdzięcznością każdy dzień.

Milioner życia   Po zakończeniu terapii onkologicznej w 2013 r. Michał ważył 137 kg. Dzięki treningom w siłowni pięć razy w tygodniu zrzucił 43 kg. Potem rozpoczął regularne treningi crossfit. fot. Paweł Cabała

Po zakończonej terapii onkologicznej ważył sto trzydzieści siedem kilogramów. Pełen obaw, ale i determinacji zaczął trenować pięć razy w tygodniu w siłowni, żeby zrzucić obciążający balast. Nagrodą było czterdzieści trzy kilogramów mniej i miłość życia. Agatę poznał w nowosądeckim klubie fitness „Trzy Korony”. W czerwcu 2017 r. pobrali się.

Milioner życia   Jeden z najszczęśliwszych dni w życiu: ślub Agaty i Michała, 10.06.2017 r. fot. Piotr Pałka

Kierowca po ataku padaczki nie może pracować w zawodzie przez dziesięć lat. Michał zaczął więc realizować plan B: kierownicę ciężarówki zamienił na rower. Jednoślad tak go wkręcił, że jeździł wszędzie gdzie mógł. Nawet na Jasną Górę, na coroczne pielgrzymki rowerzystów do Matusi - jak nazywał Matkę Boską Częstochowską.

Bransoletka

Z Michałem poznaliśmy się w sierpniu 2019 roku. Byłem na urlopie w okolicach Nowego Sącza. Michał mówił mi wtedy, że ma niedosyt promocyjny odnośnie jego książki. Sporadycznie głosił świadectwo w okolicznych parafiach, wspierał ludzi oczekujących na wizytę lekarską na korytarzu szpitalnym czy zrozpaczonych piszących do niego za pośrednictwem mediów społecznościowych. Chciał jednak iść dalej ze swoją historią. Zaprzyjaźniliśmy się. Chociaż nie pracowałem już w branży wydawniczej, obiecałem mu, że odkurzę stare kontakty, pomogę mu. Podczas tego spotkania zwróciła moją uwagę bransoletka – rodzaj różańca ze sznurka na nadgarstku Michała z małym medalikiem Matki Boskiej Częstochowskiej.

Milioner życia   W 2014 r. Michał poszedł na swoją pierwszą pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę. Potem wracał tam m.in. jako uczestnik pielgrzymek rowerowych. fot. archiwum prywatne

Opracowaliśmy strategię i pełni zapału zaczęliśmy działać. Przez kilka miesięcy było ciężko. Dziwiliśmy się, że w wielu miejscach i mediach nie było zainteresowania historią Michała, tak konkretnym działaniem Pana Boga. Żartowaliśmy, że ludzie już przyzwyczaili się do uzdrowień. Dobra passa przyszła w listopadzie i w grudniu. Odbyło się kilka spotkań promocyjnych w Rzeszowie, Tarnowie i Nowym Sączu. Robiliśmy plany na nowy rok, kolejne miejsca, w innych rejonach Polski.

Druga runda

Pamiętam późny wieczór 18 grudnia 2019 roku. Esemes od Agaty: „Bartku, nie dzwoń do Michała. Jest w szpitalu”. Wznowa guza. Szok i niedowierzanie. W listopadzie Michał przecież miał kontrolne badania. Wszystko było OK. Lekarze zdecydowali o natychmiastowej operacji dzień przed Wigilią. Miała ona odbyć się ponownie w Szpitalu św. Łukasza w Tarnowie. Czułem się jakbym znowu czytał książkę Michała, a ktoś nagle dokonał zmian i umieścił mnie w jej fabule.

Modlitwa wielu osób. I nasza kameralna czteroosobowa Wigilia Bożego Narodzenia 22 grudnia. Łamaliśmy się opłatkiem przy łóżku Michała, który tryskał humorem i był słyszany chyba na pół oddziału szpitalnego. Podarowałem mu wtedy kawałek chusteczki, która należała do św. Jana Pawła II.

W dniu operacji Michał umieścił wpis na Facebooku: „W ucieczce ginie zawsze więcej wojowników niż w walce. Jeśli nie można z czegoś wyjść, należy przez to przejść”. Kilkugodzinna operacja usunięcia guza zakończyła się pomyślnie. W Wigilię dostałem MMS: zdjęcie uśmiechniętego Michała z zabandażowaną głową i kciukiem uniesionym w górę. Wojownik po walce.

Po kilku tygodniach przyszły wyniki badania wyciętego guza: glejak wielopostaciowy.

Projekt życie

Nadeszła wiosna 2020 roku, a z nią pandemia koronawirusa i lockdown. Michał wcześniej przeszedł jeszcze jedną operację. Podczas tej grudniowej usunięcia guza zaraził się gronkowcem. Musiał mieć usunięty kawałek kości z czaszki. Jednak wracał szybko do zdrowia. I chociaż na razie spotkania z ludźmi były niemożliwe, Michał działał dalej na rzecz „Projektu życie”. Zrealizował swoje małe marzenie. Był wielbicielem audiobooków. "To taki nawyk kierowcy" - mówił. Lubił słuchać nagranych treści w trasie. Znalazł lektora i wydawnictwo, które przygotowało wersję jego książki do słuchania. Planował również napisanie drugiej części swojej historii.

Przygotował samodzielnie stronę internetową: projektzycie.eu. Umieścił na niej recenzje i materiały dotyczące jego książki oraz treści, które go motywowały do życia. Krótkie filmy, piosenki oraz ważne dla niego modlitwy. Wśród nich nowennę pompejańską. Stała się ona szczególnie bliska jemu i Agacie. Odmawiali ją nieustannie. Michał nazywał żonę swoim Aniołem. Był Agacie zawsze wdzięczny, że zaakceptowała życie z nim „na pełnej petardzie”. I tak jak wcześniej wspólnie biegali niemal codziennie, tak teraz przesuwali razem w palcach koraliki różańca na dystansach pompejańskich. To im dawało siłę i nadzieję. I wdzięczność za życie, za każdy kolejny dzień razem. Lekarz, który operował Michała, powiedział Agacie, żeby nacieszyła się mężem. Wiedziała znacznie więcej niż on o szczegółach choroby i rokowaniach.

Michał czuł się dobrze, nie miał przerzutów choroby, wsiadł nawet na rower. Jesienią okazało się, że Kociołkowie oczekują potomka. Radość jednak nie trwała długo. Po kilku tygodniach Agata poroniła. Tymek został pochowany na cmentarzu Gołąbkowice w Nowym Sączu.

Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą

Początkiem 2021 roku glejak dał znać o sobie. Pojawiły się kolejne ogniska zapalne w mózgu. Michałowi przepisano kilkumiesięczną chemioterapię w tabletkach. Pomimo tego, jak zawsze zaskakiwał swoją kondycją. Podczas wakacji pływał kajakiem po Jeziorze Rożnowskim. Razem z Agatą przeszedł kilka etapów pielgrzymki małżeństw na Jasną Górę. W ostatnim jej dniu poczuł jednak, że coraz bardziej słabnie. Kolejny rezonans. I kolejne wznowienie choroby. Miał problemy z mową, utrzymaniem równowagi. Lekarze tym razem zalecili już chemioterapię dożylną. Pojawiały się chwile załamania - poczucia porażki prawie we wszystkich wymiarach życia.

Kociołkowie prowadzili teraz ukryte, niemal kontemplacyjnie życie. Nikt spoza najbliższego kręgu rodziny nie wiedział o wznowieniu choroby Michała. Poranna kawa, modlitwa, Eucharystia, wspólne chwile tylko razem z Agatą. Niezmiennie zakochani w sobie i najlepsi przyjaciele.

W połowie stycznia 2022 r. po wyjściu z kościoła po zakończonej Mszy św. Michał dostał ataku padaczki. Dom zamienił się w hospicjum. Opieka nad chorym, podawanie lekarstw, obsługa aparatu ułatwiającego oddychanie. Ciało Michała zmieniało się pod wpływem lekarstw, puchły nogi w kostkach od podawania sterydów. Tylko blask oczu i widoczna w nich moc była ta sama. Ciągle świadomy i radosny. Codziennie przyjmował Komunię św. i regularnie sakrament namaszczenia chorych.

Ostatni wpis na Facebooku - „Dobry Boże, w Twoje ręce oddaję dzisiejszy dzień” - Michał umieścił pod koniec stycznia. 15 lutego pojawiła się klepsydra informująca o śmierci Wojownika z Nowego Sącza. Widniały na niej słowa św. Augustyna: „Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą, a nie pokonanym”. Pod zdjęciem ponad dwieście pięćdziesiąt komentarzy osób, które spotkały go na różnym etapie swojego życia oraz kilkadziesiąt udostępnień. Słowa niedowierzania, smutku, wdzięczności, obietnicy o modlitwie, wspomnienia.

Milioner życia   17.02.2022 r. pogrzeb Michała Kociołka. Parafia pw. Św. Jana Pawła II w Nowym Sączu. fot. archiwum prywatne

Michał został pochowany dwa dni później w grobowcu obok synka. Znajduje się on niedaleko kaplicy cmentarnej. W tle widać ukochane przez Michała Beskidy.

Pamiętam ostatnie słowa homilii pogrzebowej: „nie zmarnujmy żadnej chwili naszego życia”. Tak żył Michał. Jakby trochę w pośpiechu, wiele spraw załatwiał od ręki, dla niego każdy dzień był ważny, bo każdy był dla niego darem. Po diagnozie, która dawała mu kilka tygodni życia otrzymał w prezencie dziesięć lat. Tysiące godzin, miliony sekund.

Milioner życia   Grób Michała i jego syna Tymoteusza na cmentarzu komunalnym Gołąbkowice przy ul. Lwowskiej w Nowym Sączu. fot. archiwum prywatne

Michał nie był kimś, kto miał patent na radzenie sobie w ekstremalnych sytuacjach. Widziałem go w chwilach, kiedy był pełen energii i pozytywnego nastawienia, ale również kiedy był smutny i nie chciał z nikim rozmawiać. W tych najtrudniejszych znalazł siłę w sobie i w Panu Bogu, wybrał sens oraz życie pomimo cierpienia i kiepskich perspektyw. Każdy człowiek ją ma, tak jak każdy ma „swojego glejaka”, piętę Achillesa, jakiś cień. Trudne relacje, zranienia, nałogi, kontuzje, wady, brak pieniędzy, mobbing w pracy, każdy wie najlepiej co. I od nas zleży, co z tym zrobimy, z naszym projektem życie. A jak mówił Michał w wywiadzie, którego można posłuchać w serwisie YouTube, nawet jeśli jest ci źle i myślisz, że niewiele możesz zmienić, zawsze możesz się uśmiechnąć do kogoś. „Bo uśmiech to najkrótsza droga do drugiego człowieka”.

Zawsze ceniłem go za szacunek dla każdego człowieka, szczerość, prostotę, pomimo że był bardzo inteligentny. Taka dobra sądecka dusza.

Kilka tygodni po pogrzebie Michała odwiedziłem Agatę w ich domu. Długo rozmawialiśmy. W trakcie tej rozmowy powiedziała, że ma coś dla mnie. Otworzyła pudełko z pamiątkami po mężu i wyciągnęła… sznurkowy różaniec, ten który Michał miał na ręce podczas naszego pierwszego spotkania i zawsze kiedy widzieliśmy się. Miał go na sobie również w dniu, kiedy odszedł. Krępowałem się, żeby przyjąć ten prezent. Agata założyła mi różaniec na nadgarstku i powiedziała: „Michał chciałby, żebyś go miał”.

Michał, dziękuję.


Bartłomiej Bester – absolwent Wydziału Teologii Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, w latach 2003-2015 manager ds. produktów strategicznych i PR w Wydawnictwie WAM, autor publikacji edukacyjnych i podręczników do religii, ekonomista, handlowiec. Mieszka z żoną i córką w Rzeszowie. Przyjaciel Agaty i Michała Kociołków.