Takie sytuacje ściskają za serce

Beata Malec-Suwara Beata Malec-Suwara

publikacja 16.03.2023 18:20

- Jeszcze dwa lata temu dzieci pukały do nas na plebanię po cukierka, dzisiaj proszą o coś do jedzenia - mówi ks. Dariusz Pawłowski, tarnowski misjonarz pracujący na Kubie.

Takie sytuacje ściskają za serce Tym, co połączyło Kubańczyków i Tarnowian, była "Barka" w hiszpańsko-polskim wydaniu. Wiedzieliście, że to hiszpańska pieśń? Beata Malec-Suwara /Foto Gość

Misjonarz gościł wraz z kilkunastoosobową grupą Kubańczyków w parafii Dobrego Pasterza w Tarnowie. Przybyli do Polski z racji 25. rocznicy wizyty Jana Pawła II na Kubie. Ich trzytygodniową pielgrzymkę do naszego kraju zorganizowała tarnowska KANA. Odwiedzili m.in. Jaworki, Szczawnicę, Krynicę. Przed nimi Kraków, Wadowice i Warszawa.

W parafii Dobrego Pasterza w niedzielę 12 marca zadbali o muzykę i śpiewy podczas części stałych Mszy św. Poprowadzili je uczestniczący w pielgrzymce Luis i Melvin, który je skomponował na wizytę papieża Benedykta XVI na Kubie, a jest organistą w narodowym sanktuarium Matki Bożej w El Cobre.

Pisaliśmy o tym tutaj:

Ks. Osmani - Kubańczyk, który także uczestniczy w pielgrzymce, dziękował ponadto za misjonarzy z Polski. Na Kubie w 11 diecezjach pracuje ok. 300 kapłanów i tylko 100 to rodowici Kubańczycy. Z 16 polskich księży pracujących w tym kraju dwóch jest z diecezji tarnowskiej. To ks. Darek Pawłowski i ks. Grzegorz Kozioł.

Ponadto Kubańczycy wraz z kapłanami poprowadzili również trzydniowe rekolekcje dla dzieci i młodzieży z tarnowskiej parafii Dobrego Pasterza. Podczas jednego z wieczorów opowiadali zebranym w dolnym kościele o swoim kraju - o jego bogactwie kulturowym, klimacie, typowych tylko dla Kuby zwierzętach, tańcu, muzyce, jedzeniu, zwyczajach, ale także o bolączkach i trudach.

- Kiedy pięć lat temu przyjechałem na Kubę, dziwiłem się, że są kolejki, że brakuje wielu rzeczy, temu, jak można doprowadzić kraj do takiej ruiny. I byłem w błędzie. Ten kraj nie był w ruinie. Dzisiaj jest w ruinie. Wtedy to jeszcze było dobrze, dziś brakuje wszystkiego - mówił ks. Pawłowski.

- Jeszcze dwa lata temu dzieci pukały do nas na plebanię po cukierka, dzisiaj proszą o coś do jedzenia, bo są głodne. Takie sytuacje ściskają za serce - dodał.

Na Kubie brakuje nie tylko żywności, ale i lekarstw. Sytuacja jest do tego stopnia dramatyczna, że w szpitalach nie ma środków znieczulających, a nawet podstawowego sprzętu, jak choćby skalpel. W aptekach nie ma nic. Ludzie przychodzą prosić o leki księży.

- Wiemy, że nie możemy pomóc wszystkim, ale kiedy tylko nadarza się okazja, staramy się całe walizki tych leków z Polski na Kubę przywieźć. Na szczęcie linie lotnicze nam w tym pomagają. Kiedy lecieliśmy z ks. Grzegorzem na Kubę, zabraliśmy ze sobą 10 walizek samych lekarstw dla ludzi - wspominał.

Kolejny brak to paliwo i prąd, który bywa wyłączany na 10-12 godzin dziennie. Bolączką są również masowe wyjazdy z kraju młodych ludzi. Takiego exodusu Kuba nigdy nie notowała w swojej historii. - Władze komunistyczne podają, że w ostatnim czasie wyjechało 300 tys. osób, a nieoficjalnie mówi się nawet o 900 tys. Młodzi chcą normalnie żyć, a nie widzą przyszłości w swoim kraju - mówił misjonarz, zauważając, że Kubańczycy wyjeżdżają także do Polski. Jedno z takich młodych małżeństw mieszka w Tarnowie i było na spotkaniu.

- My jako misjonarze musimy się w tej rzeczywistości odnaleźć i dać tym ludziom trochę nadziei na lepsze jutro, pomagać im w ich codziennych troskach - dodał ks. Dariusz.

Ludzie z tarnowskiej parafii hojnie wsparli ich działania. Inni dopytywali, jak jeszcze można im pomóc. Kubańczycy dziękowali za serdeczność, życzliwość i gościnność, z jaką się w Tarnowie spotkali.

- Naszej parafii nie brakuje misyjnego ducha. Każdego roku gościmy w naszym kościele 4-5 misjonarzy, którzy dzielą się z nami swoją wiarą i doświadczeniem, zbierając przy tym ofiary na rozwój misji w swoich krajach, a ludzie tutaj nauczeni budową kościoła są bardzo ofiarni i widzą te potrzeby - mówi ks. Jan Ptak, budowniczy kościoła i proboszcz tej parafii od początku jej istnienia. - Sam byłem w Ameryce siedmiokrotnie i doskonale znam smak stawania w drzwiach kościoła i proszenia o pomoc i wsparcie - zauważa.