Wszystko tu o nim przypomina

Beata Malec-Suwara Beata Malec-Suwara

publikacja 01.04.2023 16:30

Tylmanowa tęskni za wywodzącym się stąd misjonarzem. W 10. rocznicę jego śmierci powstała piękna wystawa. Będzie ją można zobaczyć przez cały kwiecień.

Wszystko tu o nim przypomina Uśmiechnięty, życzliwy, otwarty, pogodny, pełny pokory – takim go pamiętają ci, którzy najlepiej go znali. Beata Malec-Suwara /Foto Gość

Jutro, 2 kwietnia, minie 10. rocznica śmierci ks. Józefa Piszczka, pochodzącego z Tylmanowej misjonarza, który ponad 25 lat swojego życia oddał mieszkańcom Oyo w dalekim Kongo. Jego tragiczna śmierć w nurtach rzeki Alimy była ciosem dla wszystkich: dla Kongijczyków, którzy czuwali całą noc przy jego trumnie, a potem licznie wzięli udział w jego pogrzebie łącznie z całym tamtejszym episkopatem, setką kapłanów, ale także dla jego rodzinnej Tylmanowej, gdzie chciał spędzić swoją emeryturę.

Kiedy był w Kongo, tęsknił do swoich, do gór, w których miał pustelnię, do przyrody, którą kochał. Będąc tutaj, tęsknił za Afryką. Postanowił, że jeśli tam umrze, tam chce zostać pochowany. Jego ciało złożono w grobie obok kościoła pw. Miłosierdzia Bożego w Oyo, który rozbudował.

Prowadził tam też i rozbudował przyparafialną szkołę, wybudował przedszkole, wzniósł grotę Matki Bożej, wiele kaplic. Jego staraniem powstała w parafii studnia głębinowa, biblioteka i apteka. W tych dziełach pomagali mu mieszkańcy Tylmanowej i kolędnicy misyjni.

- Jego praca na misjach stała się dla wielu z nas wielką zachętą do troski o misje, do tego, byśmy byli świadkami Jezusa aż po krańce ziemi - mówi ks. Marek Mroczek, były tylmanowski proboszcz, który przez 16 lat z parafianami organizował co roku festyny misyjne, z których dochód przeznaczany był na cele misyjne.

Pierwszy odbył się w 2002 roku i został zorganizowany z myślą o pomocy dla misji ks. Józefa w Oyo. - Jedną czwartą ofiar zebranych podczas każdego z festynów przeznaczaliśmy zawsze na pomoc jego misji. Mieszkańcy Tylmanowej i okolic wspierali jego działalność także poprzez duchową adopcję dzieci z Oyo. Wpłacali pieniądze na roczną edukację konkretnego dziecka i modlili się przez cały rok za nie. Taką adopcją w jednym roku potrafiło być objętych ponad 50 dzieci, konkretnych dzieci, które znaliśmy z imienia i z twarzy. Ks. Józef wysyłał ich zdjęcia - mówi ks. Marek Mroczek, kiedy oglądamy wspólnie wystawę.

Każde zdjęcie, wiele z nich sam wykonał, budzi w nim wspomnienia. Z Oyo, gdzie go odwiedził, z Tylmanowej, ze wspólnych wypraw w góry - słowackie Tatry czy na tylmanowską Kalwarię, gdzie ks. Józef zaskakiwał go recytowanym z pamięci hymnem. Dziś, kiedy go wspomina, głos więźnie mu w gardle.

Ogromnym wzruszeniem wystawa jest również dla rodziny, choć wiele na niej pamiątek jest przez nią wypożyczonych. Trudno jednak powstrzymać łzy, kiedy ks. Józef patrzy z setek zdjęć na niej zgromadzonych, wracają wspomnienia, tęsknota za nim. - Bardzo nam go brakuje nadal. Był, jest i będzie w naszej pamięci - mówi jego siostra pani Józefa.

Ludzie go tu kochali i nadal go pamiętają. - Kiedy przyjeżdżał na urlop do Tylmanowej, witali się z nim wszyscy, jakby go tydzień nie było, a nie trzy lata czy rok. Z każdym się spotkał, dla każdego miał czas i dobre słowo. Józek był księdzem, misjonarzem, ale też pełnokrwistym góralem, dobrym i silnym człowiekiem. Na Lubań wychodził w 54 min. Ustanowił w tym rekord - wspominają go ci, którzy go znali.

To rodzina ks. Józefa, jego bliscy przyjaciele, kapłani z tylmanowskiej parafii 31 marca wzięli udział w otwarciu wystawy zorganizowanej w 10. rocznicę jego śmierci w budynku dawnego ośrodka zdrowia nieopodal kościoła przez Gminę w Ochotnicy Dolnej. - Z naszej małej ojczyzny wywodzą się wybitni ludzie i ks. Józef był taką postacią. Wybrał sobie trudne życie. Zawiózł do Afryki nie tylko wiarę, ale dbał o edukację swoich parafian, o ich zdrowie, budował dla nich ujęcia wody. Oyo jest jego największym pomnikiem - mówił wójt gminy Tadeusz Królczyk, dziękując rodzinie za ks. Józefa, który i tutaj wyzwolił w ludziach wiele dobra. - Dzieła, które tam podejmował, odbywały się przy ogromnym wsparciu ludzi stąd. To on połączył Tylmanową z Afryką - dodał.

Wystawę przygotowały Lucyna Kozub i Monika Pasiut. - Powstała z potrzeby serca, bo to był nasz człowiek, nasz przyjaciel, traktowaliśmy go jak brata. Wiele osób nam przy jej zorganizowaniu pomagało, całe nasze rodziny, rodzina ks. Józefa, ks. prał. Marek. Nawet kiedy się wydawało, że czegoś nie uda się zrobić, z czymś nie zdążymy, to nagle rozwiązanie przychodziło samo. Jakby wszystko sprzyjało temu, by ta wystawa powstała w takim kształcie - mówią panie.

Pamiątki związane z ks. Józefem Piszczkiem zostały zgromadzone w dwóch salach – tylmanowskiej, w której wiszą m.in. plakaty wszystkich 16 tylmanowskich festynów misyjnych, jego zdjęcia, strój chóralny, komża prymicyjna, zdjęcia dzieci objętych duchową adopcją; oraz drugiej - kongijskiej ze zdjęciami i pamiątkami stamtąd. Obie łączy rzeka - wody Dunajca i Alimy, bo jak zauważyła w wierszu napisanym na okoliczność wystawy pani Stasia Gołdyn - lokalna poetka:

„Może to był przypadek, a może palec Boży,
że Józek nad wodą się rodził i nad nią życie złożył”.

Dopłynął do portu Królestwa Bożego rzeką, którą bardzo dobrze znał.