Dziękujemy, że nam ją dałeś

bs

|

Gość Tarnowski 45/2023

publikacja 09.11.2023 00:00

Choroba nowotworowa była dla młodej dziewczyny jak wyrok, a ona pokazała wszystkim wtedy, jak żyć. Modlili się o jej uzdrowienie, a to ona uzdrawiała ich.

Wiele łączyło tych dwoje. Nie tylko to, że zmarli młodo. Wiele łączyło tych dwoje. Nie tylko to, że zmarli młodo.
Archiwum Gościa Tarnowskiego

Cztery lata temu zdiagnozowano u niej bardzo trudną do wyleczenia chorobę – mięsaka Ewinga, nowotwór złośliwy kości. Ta choroba postawiła życie Patrycji ze Żmiącej na ostrym zakręcie, a ona podeszła do niej z wielką ufnością, nadzieją i w całkowitym poddaniu się Bożej woli. Oczywiście walczyła. Setki osób wspierały ją w tej bitwie, angażowały się na wszelkie sposoby, aby wspomóc jej kosztowne leczenie, i modliły się o cud uzdrowienia, bo przy tym rodzaju rozlanego już nowotworu nie było większej nadziei na ozdrowienie… Nadzieję odbierał też fakt, że osoby, które rozpoczynały z nią leczenie onkologiczne w Warszawie, odeszły dużo wcześniej.

Dla niektórych śmierć młodej 24-letniej dziewczyny, o której uzdrowienie tak wielu ludzi żarliwie się modliło, mogłaby stać się zarzutem wobec Boga, że ich nie wysłuchał, i powodem, by obrazić się na Niego. Tak się nie stało. Wręcz przeciwnie, jej choroba i śmierć rzuciły światło miłości na życie wielu osób, którym ostatnio nie było po drodze z Bogiem.

Najpierw to dla niej wielu ludzi, których śmiało można nazwać jej przyjaciółmi, stanowiło prawdziwe wsparcie przez cały czas choroby. Ich obecność i pomoc były jak promień słońca w chwilach ciemności. Razem potrafili zjednoczyć się w opiece, pomocy i modlitwie, stając się prawdziwą duchową rodziną. Niejednokrotnie jej przyjaciółki zostawiały wszystko i jechały 400 km do szpitala, żeby „Pati się uśmiechnęła”. Najbliżej była jej najwytrwalsza mama, która pokazała, jak wiele może znieść serce matki. Patrycja zawsze miała bardzo silną więź z rodziną i codziennie doświadczała miłości rodziców. Nikt nigdy nie widział, żeby jej rodzice choć źle na siebie spojrzeli, zawsze trzymali się razem, zawsze za ręce.

Na takiej miłości się wzorowała i taką też spotkała w połowie leczenia. To była miłość najprawdziwsza i najczystsza, zupełnie niedzisiejsza. Oświadczyny odbyły się w Medjugorju, gdzie – jak Patrycja i Sylwester opowiadali bliskim – pierwszy raz modlili się razem. Nocą przy krzyżu Zmartwychwstałego Pana naprzemiennie wypowiadali słowa modlitwy do Jezusa, obiecując sobie, że odtąd codziennie razem będą klękać do modlitwy.

Półtoraroczny okres przygotowań do ślubu był pasmem cierpienia, ale zarazem małych cudów. Patrycja miała guzy w głowie, które całkowicie zniknęły po poście, który podjęli najbliżsi i przyjaciele. Wróciła też władza w ręce, którą miała bezpowrotnie utracić. Pani doktor powiedziała jej kiedyś, że ma „bardzo dobrego Anioła Stróża”. Pewnie też dzięki niemu zatańczyła na własnym weselu.

Podczas ślubu, który miał miejsce w czerwcu tego roku, Patrycja i jej mąż Sylwester zostali zawierzeni przez kapłana błogosławionemu Carlo Acutisowi, który zmarł na białaczkę w wieku zaledwie 15 lat, a który szczególnie miłował sakrament pokuty i Eucharystię. Opatrzność Boża sprawiła, że zarówno Carlo, jak i Patrycja zmarli tego samego dnia października i, niezamierzenie, tego samego dnia zostali pochowani. To symboliczne połączenie dwóch dusz, które kochały Boga, Eucharystię i drugiego człowieka, można odczytać jako prawdziwy cud, a przynajmniej – jak to czynią rodzina i bliscy – jako szczególny znak z nieba.

Znający Patrycję kapłan pochodzący ze Żmiącej zauważa, że Patrycja pozostawiła po sobie dziedzictwo niepojętej dobroci. Zawsze kierowała się dobrem bliźniego, a jej wiara i ufność były prawdziwym przykładem, że najważniejsza jest troska o życie wieczne, o zbawienie. Dzień przed swoim ostatnim wyjazdem do szpitala była dumna z męża, że wieczorem pojechał specjalnie do miasta, żeby się wyspowiadać. Bez wątpienia byłaby równie dumna ze swoich bliskich, którzy we właściwy sposób odczytali znak bł. Carla i masowo przed jej pogrzebem przystąpili do sakramentu pokuty i potem przyjęli Komunię św. Swoim odejściem przyprowadziła do Kościoła młodych ludzi, którzy przez kilka, a nawet kilkanaście lat trzymali Boga na dystans.

Sama wiele razy modliła się przy grobie śp. ks. Bernardyna Dudziaka na cmentarzu w pobliskich Ujanowicach, prosząc o siłę. Kochała Matkę Bożą, widząc Ją emanującą spokojem mimo bólu i cierpienia. „Bóg jeden wie, jak bardzo pragnęliśmy, aby mogła powiedzieć, że jest zdrowa” – mówią jej znajomi. I choć stało się inaczej, opowiadają, że to Patrycja ich uzdrowiła, ukazując piękno życia, wiary i modlitwy. „Nie pytamy, Boże, dlaczego ją zabrałeś. Dzięki Ci składamy, że nam ją dałeś” – dodają.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.