Minister Barbara Nowacka zapowiedziała ograniczenie liczby godzin lekcji katechezy. − Ale my chcemy religii w szkołach – mówią rodzice.
Szymon Jeż (z lewej) i Piotr Połomski z Nowego Sącza także nie wyobrażają sobie braku katechizacji w przestrzeni szkolnej.
Grzegorz Brożek /Foto Gość
Wypowiedź o ograniczeniu liczby godzin lekcji religii i „neutralności światopoglądowej” spowodowała zamieszanie. Parę wątpliwości tłumaczy Jerzy Talar, nauczyciel religii z ponad 30-letnim stażem z sądeckiego Zespołu Szkół Elektryczno-Mechanicznych. − Religia, podobnie jak WDŻ i etyka, to jedyne w szkole zajęcia fakultatywne (czytaj: nadobowiązkowe). Jeżeli ktoś chce brać udział w katechezie, to bez przymusu przychodzi. Rodzice, którzy przysyłają dzieci, płacą podatki i mają do katechezy w szkole pełne prawo. Zresztą jest to też stała praktyka w większości krajów Unii Europejskiej. Chciałbym również zapewnić, przynajmniej z mojej strony, że rozumiem zapis, iż szkoła jest apolityczna i na czym polega rozdział państwa od Kościoła, dlatego też za punkt honoru przyjąłem sobie od samego początku nie zajmować się tymi zagadnieniami na lekcjach religii. Jako katecheci mamy oczywiście swoje poglądy polityczne, ale nie chcemy należeć do żadnej partii politycznej ani też tracić czasu i zajmować się jakąś agitką – wyjaśnia nauczyciel religii w sądeckim elektryku.
Dzieci
W Skrzyszowie koło Tarnowa trwa właśnie lekcja religii w drugiej klasie. Dzieci żywo w niej uczestniczą. Nauczycielka Kinga Buras wyświetla kolejne pytania i ciągle przed oczami widzi las rąk dzieci zgłaszających się do odpowiedzi. Kiedy kończą omawianie zagadnienia, uczniowie zajmują się kolorowaniem obrazków w ćwiczeniach i wykreślanką krzyżówkową, którą wkleją do zeszytu. – Z mniejszymi dziećmi w pracę trzeba włożyć sporo wysiłku, żeby przygotować wiele pomocy, które będą absorbować ich uwagę, pobudzać kreatywność – mówi. Dzieci, odpowiadając, chętnie dzielą się nie tylko katechizmowymi wyjaśnieniami, ale własnym doświadczeniem. − Same dochodzą do wartościowych wniosków. Potem je wykorzystują, a mnie zdarza się spotykać mamy, które mówią, że dziękują, bo dziecko wróciło po katechezie i zdecydowało, że dziś nie będzie grało na komputerze, a chętnie pomoże w domowych pracach – uśmiecha się pani Kinga. To, że nauczycielowi religii udaje się tu wiele zdziałać, jest zasługą osobistych predyspozycji, ale też autorytetu szkoły i nauczyciela, który dla dzieci w młodszym wieku bywa wyrocznią. – Są i poważne problemy teologiczne, które trzeba rozstrzygać. Wiem, że wielu katechetów miało podobne sytuacje. Kiedyś przedszkolak podszedł na religii i mówi, że zdechł mu chomik i czy on pójdzie do nieba… To jest całkiem serio zadane i poważne pytanie. Kto mu ma na nie poważnie odpowiedzieć? Fizyk, chemik? Nauczyciel religii wydaje się tu właściwym adresatem – opowiada ks. Sławomir Czub. – Jesteśmy teologami, nauczycielami, pedagogami, ale po trosze też psychologami, bo najczęściej do nas dzieci przychodzą z jakimiś trudnymi doświadczeniami – mówi K. Buras. Ksiądz Sławek ma przekonanie, że kiedy kapłan idzie na religię, dzieci chciałyby zobaczyć obecność Boga. To rodzi szereg wymagań, które trzeba sobie postawić. W poprzedniej parafii jeden z chłopców zapytał go, czy ma żonę. No nie ma, bo wtedy nie byłby jako ksiądz na tej katechezie i nie mógłby, jako ksiądz, mówić o Jezusie. Co usłyszał? „Nie przejmuj się. To, że nie masz żony, nie znaczy, że nie jesteś fajny. I tak cię lubimy”.
Młodzież
Są bardziej krytyczni, trochę zbuntowani, więcej wymagają, czasem też tego, aby sobie z nimi poradzić. – Trzeba młodych traktować poważnie i być wobec nich bardzo fair – mówi ks. Czub. Kinga Buras uczy także ósmoklasistów. Rozmawiają o sensie życia, pytają, jakie szkoły wybrać, proszą, by dzieliła się doświadczeniem. – Proszę, by opowiedzieli mi o swym życiu, o marzeniach, ambicjach. Rozmawiamy o tym wszystkim. Mamy czas. Miałam wiele poważnych indywidualnych rozmów. Jeden chłopak nie mógł sobie poradzić sam ze sobą. Chodził, zdaje się, do psychologa. Okazało się, że jest problem z grzechem, który go niewolił, a jemu wydawało się, że to wolność. Męczyły go wyrzuty sumienia. Rozmawialiśmy ze cztery miesiące. W końcu, po roku przerwy, poszedł do spowiedzi i… to nie był już ten sam chłopak – opowiada. Do kogo w szkole można pójść z tego rodzaju kłopotami, kto tak pomoże, jak nie nauczyciel religii, który zdobył zaufanie ucznia? – A naszym zadaniem jest w sumie pomoc w doprowadzieniu do spotkania z Jezusem – dodaje ks. Sławek.
Szymon Jeż chodzi do 3 klasy technikum samochodowego w Nowym Sączu. – Ja się cieszę, że z naszym panem od religii możemy pogadać o wszystkim, porozmawiać poważnie, ale też wspólnie się pośmiać, i że umie nas podejść. To jest fajny człowiek, który przyciąga do wiary – mówi Szymon. Piotrek Połomski z II LO w Nowym Sączu najlepiej wspomina nauczyciela religii, który go uczył w 2 i 3 klasie. − Pan Stanisław Kwoka. To były lekcje mało standardowe. Dużo rozmawialiśmy o życiu. Pojawiły się zagadnienia filozoficzne. Pamiętam znakomitą lekcję o transplantacji, uwarunkowaniach etycznych. Nas to trochę interesowało, ale on potrafił to przedstawiać niesamowicie interesująco. Teraz widujemy się w szkole i na korytarzu, po lekcji, zawsze ma dla nas czas, żeby porozmawiać – wspomina Piotrek. Julia Dziadoń dziś studiuje w Krakowie polonistykę. – Młodzież ceni księży, którzy starają się wychodzić im naprzeciw, nie boją się „niewygodnych” pytań. Ważne jest, by móc też porozmawiać z księdzem. Kilka razy odbyłam takie rozmowy i dobrze to wspominam, bardzo mi wtedy pomogły – wspomina.
Rodzice
Daniel Łącki z Łososiny Górnej ma czwórkę dzieci. Dwójka starszych, w wieku 17 i 14 lat, jest w szkołach średnich. Młodsze dzieci, Rafał i Zuzia, mają dopiero 6 lat i 2 latka. – Posyłamy dzieci na religię, bo sami jesteśmy ludźmi wierzącymi, ale nawet gdybyśmy nie byli religijni, i tak byśmy posyłali. Dlaczego? Bo nie widzę konfliktu między religią a etyką. Religia jest, jak sądzę, najlepszą formą nauki szacunku do drugiego człowieka, w tym także do wyznawców innych religii, szacunku do niewierzących czy wręcz do wrogów i nieprzyjaciół. Dzieci tego uczą się także na lekcjach religii – przekonuje Daniel Łącki. Przede wszystkim przez przykład nauczyciela.
Katarzyna Ryś, której jeden syn powoli kończy technikum, ale pozostała dwójka dzieci jest w przedszkolu i podstawówce, zwraca uwagę, że przede wszystkim religia w szkole jest po to, by uczyć na odpowiednim poziomie teologii. – Nawet gdybyśmy chcieli, mieli najlepszą wolę, nie bylibyśmy w stanie przekazać, wytłumaczyć wielu prawd wiary. To dzieje się na religii i bardzo się z tego cieszę – oznajmia. Z doświadczeń Kingi Buras wynika, że rodzice są wdzięczni, gdy szkoła (a nauczyciel religii bywa tu pierwszym sprzymierzeńcem) wspiera ich w wychowaniu, przekazywaniu wartości. – Nie wyobrażam sobie, że w szkole miałoby nie być religii. Te dwie lekcje, wydaje mi się, są takim minimalnym wymiarem tego przedmiotu – mówi Katarzyna Ryś.
Roman Bojdo
nauczyciel religii w Zespole Szkół Licealnych i Technicznych im. Jana Pawła II w Wojniczu
– Bóg kocha każdego z nas z osobna i wszystkich razem najmocniej na świecie. Tak mocno i prawdziwie, że nie ma dla Niego granicy tej miłości. Ta perspektywa Boga warunkuje i kształtuje moje spojrzenie na katechizowanych. Chociaż często są obojętni na sprawy duchowe i nie patrzą poza horyzont doczesności, staram się, jak tylko potrafię, być „zapalnikiem”, aby mogli szukać odpowiedzi na pytania, których sobie jeszcze nie postawili. A są fundamentalne, by nadać swojemu życiu prawdziwy sens i kolor. Ja tylko pomagam stawiać pytania tam, gdzie nikt w ich życiu ich nie postawił. Kiedy przychodzę do klasy, zawsze próbuję wyobrazić sobie siebie, jak sam siedzę wśród nich w ławce i słucham tego, co ten gość, nauczyciel religii, może mi powiedzieć o moim życiu. Czy mówi o czymś tak, że się w tym odnajduję? Staram się poprzez to, co mówię i robię na katechezie, zabierać młodych ludzi w drogę prowadzącą do Emaus, drogę, na której dwóch uczniów poznało Jezusa. Na niczym mi tak nie zależy jak na tym, by odważyli się wejść na tę drogę. Wiem, że gdy to zrobią, Jezus sam da się im poznać. Bywa, że na przerwie, po lekcji katechezy, do sali przychodzi uczeń ze swoją historią, bólem. Wiem wtedy, że ten młody człowiek żyje, że choć może tego tak nie widzi, idzie już drogą do Emaus. Tak wielu spośród nas jest już martwych duchowo, a wydaje się im, że wszystko jest OK. A ja, cóż, nic wielkiego, po prostu jestem z nimi na tej drodze. Często wystarczy obecność. Obecność, która nie ocenia, ale jak trzeba, to pomaga stanąć w prawdzie. Wiem, że wielu uczniów mi ufa. Może dlatego, że nie udaję kogoś, kim nie jestem. Jestem zwykłym, prostym i słabym człowiekiem. Też mam wiele pytań do Pana Boga. I oni wiedzą, że razem jesteśmy na tej drodze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.