Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Dbaj o Tadzika i wychowaj go na dobrego Polaka. Ja już nie wrócę

Jan Rybczyński został zamordowany w Katyniu, mając zaledwie 29 lat. Niewiele nacieszył się synem. Żona prawie pół wieku na niego czekała.

Historię życia Jana Rybczyńskiego, który w wieku 29 lat został zamordowany w Katyniu w kwietniu 1940 roku, opowiedziała nam jego synowa, a żona Tadeusza - pani Danuta Rybczyńska z Tarnowa. Dziś, w Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej, wspominamy 80. rocznicę najtragiczniejszej dla Polski zbrodni, w której zamordowano tysiące polskich żołnierzy uwięzionych w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie.

W czasie pokoju pełnili różne funkcje, wykonywali różne zawody - lekarzy, prawników, inżynierów, nauczycieli, wykładowców uniwersyteckich, dziennikarzy, publicystów, funkcjonariuszy policji, żandarmerii wojskowej, wywiadu i kontrwywiadu, byli członkami grupy Korpusu Ochrony Pogranicza, literatami, księżmi. Zabrakło ich w czasie odbudowy powojennej Polski.

Wojenne losy rodziny swojego męża pani Danuta Rybczyńska opisała również w książce "W cieniu historii", za którą otrzymała nagrodę Instytutu Pamięci Narodowej. Wrażliwą duszę poetki połączyła z dziennikarską ciekawością. Wnikliwie badała tę historię przez wiele lat. Dla swoich synów, wnuków i dla nas, żebyśmy o ukrywanej przez pół wieku zbrodni pamiętali.

Niedzielny mąż i Penelopa XX wieku

Jan Rybczyński był prawnikiem. Ukończył także Szkołę Podchorążych w Stanisławowie. W momencie mobilizacji, 1 sierpnia 1939 roku, miał stopień porucznika. Od dwóch lat był mężem Zenobii z domu Ożejewskiej. Niedzielnym mężem. Ona dostała posadę nauczycielki we wsi Opaki, on pracował w Sądzie Grodzkim w Złoczowie. Dzieliła ich odległość 15 km. Dziś to niewiele, ale wtedy Jan, by spotkać się żoną, pokonywał ten dystans raz w tygodniu na rowerze. W lutym 1939 roku urodził się im syn Tadeusz.

Dbaj o Tadzika i wychowaj go na dobrego Polaka. Ja już nie wrócę   Jan Rybczyński był prawnikiem. Ukończył także Szkołę Podchorążych w Stanisławowie. W momencie mobilizacji, 1 sierpnia 1939 roku, miał stopień porucznika. Zdjęcie jest pamiątką rodziny Danuty Rybczyńskiej. REPRODUKCJA Beata Malec-Suwara /Foto Gość

- Niewiele się nim nacieszył. 1 sierpnia 1939 roku pożegnali się z teściową na poligonie w Złoczowie. Na odchodne powiedział jej: "Dbaj o Tadzika i wychowaj go na dobrego Polaka. Ja już nie wrócę". Wtedy w gwarze nie zwróciła na te słowa uwagi, dotarły do niej później, choć mimo to z nadzieją czekała na niego przez prawie 50 długich lat. Wierzyła, że wróci. Jedna z recenzentek mojej książki nazwała ją Penelopą dwudziestego wieku. To bardzo adekwatne określenie - mówi Danuta Rybczyńska.

Spróbujcie jakoś przetrwać chociaż ze dwa lata

Po rozstaniu z mężem do żony Jana Rybczyńskiego szybko dotarła straszna prawda, że wojna jest nieunikniona i że została sama z maleńkim dzieckiem. Pierwszy list od męża dostała w październiku. Pisał z Baranowicz na Wileńszczyźnie, że pod Iłżą doszło do starcia z Niemcami i ich pułk został rozproszony. Część żołnierzy skierowała się dalej na wschód, a część wyruszyła w stronę Brześcia Lubelskiego.

- Zenia już wcześniej wiedziała, że 17 września Armia Czerwona wkroczyła do Brześcia i rozgromiła zupełnie nieprzygotowane na ten atak Wojsko Polskie. Głośno mówiono też, że wielu oficerów trafiło do niewoli sowieckiej, a pozostałych rozbrojono, rozebrano i puszczono wolno. Obawiała się, że jej mąż mógł podzielić los innych oficerów - opowiada jej synowa.

Coraz bardziej dramatyczna stawała się także sytuacja na Kresach Polskich, gdzie żona Janka z maleńkim synem nadal mieszkała. Wielu Ukraińców zaciągnęło się do Wermachtu i walczyło przeciwko Polakom. Czuła się osamotniona i bezbronna. - Wówczas przyszedł drugi list od Janka. Tym razem już z obozu jenieckiego w Wołogdzie. Pisał, że wraz z innymi oficerami został wzięty do niewoli w Kobryniu - opowiada pani Danuta.

W listach opisuje jeniecką tułaczkę i warunki, w jakich byli przetrzymywani, oraz to, z kim trafił do obozu. Opowiada, że codziennie byli przesłuchiwani. Przez dwa tygodnie w kółko zadawano im wciąż te same pytania. Wystarczyła jedna mała nieścisłość, a maglowano ich nawet kilkanaście godzin. Potem już było coraz gorzej. Listy przychodziły coraz rzadziej. Po długiej przerwie, w urodziny ich syna, przyszła krótka kartka, że jest zdrowy i nic nie potrzebuje. Zakończył słowami: "spróbujcie przetrwać jakoś chociaż ze dwa lata, a potem się okaże". Z listu wynikało, że Janek wiedział o wiele więcej niż mógł napisać. Więcej nie napisał już wcale.

Niemcy zaczęli odkopywać radziecką zbrodnię

Zenia jednak miała nadzieję, że jej mąż żyje i ciągle na wiadomość od niego czekała. Latem 1942 roku, kiedy Niemcy doszli pod Smoleńsk, dowiedzieli się od miejscowej ludności, że wiosną 1940 roku żołnierze radzieccy coś skrzętnie zakopywali w lasku obok wsi Katyń. Zainteresowali się bardzo tą informacją i zaczęli rozkopywać ziemię we wskazanym miejscu. Wkrótce natknęli się na ludzkie zwłoki i już wstępne oględziny wykazały, że były to ciała polskich żołnierzy. Niedługo po tym koszmarnym odkryciu powołano międzynarodową komisję i zaczęto ekshumować i identyfikować zwłoki. W miarę ich identyfikacji gazety niemieckie podawały ich nazwiska.

Dbaj o Tadzika i wychowaj go na dobrego Polaka. Ja już nie wrócę   Danuta Rybczyńska wśród rodzinnych pamiątek przechowuje także wycinki z gazet. Tu informacja ze szkoły w Pleśnej, gdzie jej teściowa była gościem spotkania upamiętniającego ofiary zbrodni katyńskiej. Zenobia Rybczyńska opowiadała podczas niego o swoim mężu. Beata Malec-Suwara /Foto Gość

- Zenia każdą gazetę skrzętnie czytała, ale Janka na tych listach nie było. Natomiast znalazł się na jednej z list więziony razem z teściem pan Jan Zaleski, co utwierdziło ją w przekonaniu, że zamordowani żołnierze w Katyniu to byli jeńcy z Kozielska. Mimo wszystko Zenia miała nadzieję, że Janek w jakiś sposób się uratował, skoro nie znalazła go na żadnej liście. Z tą nadzieją żyła do końca wojny, wychowując swojego jedynego synka - opowiada pani Danuta.

Proszę go nie szukać, to nic nie da

Pod koniec roku 1944 żona Jana Rybczyńskiego znalazła się w centralnej Polsce po dramatycznej tułaczce i ucieczce z Kresów, zmuszona do niej tragicznymi wydarzeniami w rodzinie. - Otóż na progu własnego domu została przez Ukraińców zamordowana siostra jej męża Stefania oraz jeszcze wielu innych Polaków. W tym czasie bardzo dużo rodzin polskich uciekło z Kresów, zostawiając całe gospodarstwa na pastwę losu, czyli Rosjan i Ukraińców. Zatrzymała się w miejscowości Pleśna koło Tarnowa, gdzie już 2 lutego 1945r. dostała pracę w tamtejszej szkole podstawowej. Przepracowała tam trzydzieści lat - wspomina pani Danuta.

Cały czas jednak wierzyła, że Janek żyje i ciągle czekała. Nie było to czekanie bezczynne, bo gdy tylko dowiedziała się, że powołano Urząd Repatriacyjny, to tam postanowiła zacząć szukać męża. Po kilku miesiącach w ten sposób odnalazła większą część rodziny, a także najstarszą siostrę swego męża Wandę, która dostała pracę kucharki w kantynie oficerskiej w Toruniu. Ona kiedyś zapytała zaprzyjaźnionego oficera, gdzie może szukać swego brata Janka. Gdy ten dowiedział się, skąd przychodziły listy od niego, powiedział: "proszę go nie szukać, to nic nie da". Więcej na ten temat nie chciał już z nią rozmawiać.

Dbaj o Tadzika i wychowaj go na dobrego Polaka. Ja już nie wrócę   Syn Zenobii i Jana Rybczyńskich - Tadeusz, mąż pani Danuty. REPRODUKCJA Beata Malec-Suwara /Foto Gość

- Zenia jednak nie dawała za wygraną. Regularnie pisała do Czerwonego Krzyża w Warszawie, a także do Ankary, gdzie znajdowało się Międzynarodowe Biuro Poszukiwań Rodzin, lecz nie otrzymała żadnej odpowiedzi ani z Warszawy, ani z Ankary. Czas mijał nieubłaganie. Zmarła jej matka, syn skończył Technikum Leśne w Krasiczynie i kontynuował naukę w SGGW w Warszawie na wydziale leśnictwa - kontynuuje opowieść żona Tadeusza.

Dieło nomier 2719

- Któregoś dnia, bodajże latem 1989 roku, zadzwoniła do teściowej nauczycielka ze szkoły w Pleśnej i prawie krzyczała do słuchawki: "Pani Zeniu »Rzeczpospolita« podała nazwiska polskich oficerów zamordowanych w Katyniu i jest tam nazwisko pani męża". Odpowiedziała jej cisza. Zenia nie rozumiała, o co chodzi. "Pani Zeniu - krzyczała koleżanka. - Ja już do pani jadę i przywiozę gazetę" - relacjonuje pani Danuta.

Zenia siedziała bez ruchu. Gdy koleżanka podała jej gazetę, długo na nią patrzyła, a potem przeczytała to, co było napisane w języku rosyjskim: „Dieło nomier 2719”, a poniżej rząd nazwisk również po rosyjsku. Pod numerem 41. na liście widniało nazwisko „Rybczynskogo Iwana Nikołajewicza, 1911d.r. nomier 114". Tak po niemal 50 latach zakończyła poszukiwania swojego męża.

Danuta Rybczyńska wierszem zatytułowanym "Smutni wędrowcy" kończy swą opowieść o dramatycznej historii naszego kraju i losach rodziny jej męża.

Cienie się snują w sosnowym lesie
Szukają drogi do kraju
Wszystko tu obce -
Nawet wiatr niesie
Melodię, której nie znają
Lecz słowa skargi nikt nie usłyszy
Choć tu o pomstę woła
Ziemia
W śmiertelnej uśpiona ciszy
Gdyż prawdy odkryć nie zdoła.

Lecz prawda krzyczy
Z każdego kurhanu
Z guzika z orzełkiem
Ze strzępków ubrania
Z fotografii wyblakłej
Trzymanej na sercu
To wszystko oskarża
Sąsiadów - morderców.

Czytaj także:

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy