Stała mi się bliska
Profesor Stanisław Jakubczyk Autor obrazu beatyfikacyjnego
– Na początku 1987 roku bp Jerzy Ablewicz zwrócił się do mnie z pro-pozycją namalowania obrazu beatyfikacyjnego Karoliny Kózkówny. Choć miałem już dość duże doświadczenie na polu sztuki sakralnej, jednak obrazu służącego do beatyfikacji nigdy dotąd nie robiłem. O tej dziewczynie męczennicy wiedziałem już wcześniej, nie sądziłem, że właśnie mnie przypadnie zaszczyt wykonania wizerunku przyszłej błogosławionej. Zadanie nie było łatwe. Aby wejść w aurę, w której żyła bł. Karolina, odwiedziłem wraz z bp. Ablewiczem jej strony rodzinne i miejsce w lesie, gdzie zakończyła swe młode życie. Postarałem się też zebrać dokładne dane odnoszące się do tamtejszych strojów. Okazało się, że bardzo ważnym elementem jest chustka, którą Karolina trzymała w ręku, a która to chusta jest w mniemaniu miejscowych symbolem dziewictwa. Przed przystąpieniem do właściwego malowania wykonałem szkicowo trzy różne wersje obrazu. Pierwszy podkreślał rozmodlenie Karoliny, drugi jej apostolstwo, a trzeci można by określić jako wejście w światłość życia duchowego. Wybrano – chyba słusznie – tę trzecią wersję. Przez cały ten proces malowania osoba bł. Karoliny stała się mi bardzo bliska. Już po beatyfikacji wiele jej postaci umieściłem w różnych kościołach w Polsce. Przez te 25 lat żywię dla bł. Karoliny jakąś specjalną cześć. Może właśnie dzięki jej wstawiennictwu mimo wieku (jutro kończę 96 lat) czuję się dobrze.•
„Święta dziewucha”
Jan Kurtyka Siostrzeniec bł. Karoliny
– Byłem na beatyfikacji. Stałem razem z innymi w sektorze, który dostaliśmy jako parafia Zabawa. Dwie siostry Karoliny, Katarzyna i Maria, stały blisko i do Komunii św. szły do papieża. W procesji z darami szedł też mój bratanek Andrzej Kurtyka. Moja mama Teresa, która była o cztery lata młodsza od Karoliny, nie doczekała tej chwili. Od kiedy jednak pamiętam, od kiedy byłem świadomy, opowiadała o niej. Mówiło się o Karolinie po prostu, że to była święta dziewucha. Nigdy nic złego na nikogo nie powiedziała ani żadne złe słowo z niej nie wyszło, ani żadne przekleństwo czy obmowa. Tylko modlitwa, pacierz, no i nie zamykała się jej buzia, jak mówiła o Bogu. Na szyi nosiła różaniec i odmawiała go. Ale nie jedną dziesiątkę, ale cały, codziennie. Inni w rodzinie też byli pobożni, ale ona pod tym względem była wyjątkowa. Pracowita przy tym była i sumiennie zawsze robiła tak, żeby było dobrze, a nie byle jak. Jak szli do siana grabić, to tak robiła żeby nie zostało źdźbło na łące, tak dokładnie, a i tak pierwsza skończyła tę robotę. Beatyfikacja? Duże zaskoczenie, ogromne. Kto by się spodziewał, to się jakoś w głowie nie mieściło, żeby prosta dziewucha ze wsi została wyniesiona na ołtarze, taka zwyczajna; ani nie urodzona wysoko, ani nie wyjątkowa. Dziś w Wał-Rudzie opiekuję się kaplicą i domem bł. Karoliny. Przyjeżdża tu mnóstwo ludzi. Oglądają, modlą się, idą na Drogę Krzyżową. Może i człowiek chciałby trochę spokoju, ale doglądam wszystkiego na chwałę Boga i Karoliny. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się