Trzy lata temu poruszał tylko głową, dziś zaczyna już siadać. To duży postęp, ale jemu nie wystarcza.
Należał do niego cały świat. Miał pracę, grono znajomych i pasję: jazdę na ścigaczu, która dawała mu poczucie wolności i adrenalinę. Aż do feralnego dnia. – W Radłowie byliśmy po południu, a że była piękna pogoda, więc zostaliśmy na noc. Następnego dnia od rana kąpaliśmy się w wodzie. Skoczyłem do niej raz, drugi i trzeci, który był tym ostatnim – wspomina Staszek Skiba.
Jak po skoku wygląda życie Staszka, przeczytać można w najnowszym tarnowskim „Gościu Niedzielnym”.