Kto im podsunął pomysł, żeby rzucać bryłami lodu w jadące samochody?
Ta wiadomość pojawiła się w głównych mediach. Trzech chłopców z wiaduktu w Biadolinach Radłowskich zrzucało na jadące A4 samochody bryły lodu. Jedna z nich trafiła w szybę dostawczego Mana. Kierowca, 46 - letni mężczyzna, mąż? ojciec? stracił panowanie nad samochodem i uderzył w bariery energochłonne. Jeszcze zdążył wysiąść, by po chwili stracić przytomność. Zmarł, mimo reanimacji. Chłopców zatrzymała policja, a prokurator postawił im zarzut zabójstwa.
„Gdyby zatrzymać jedno mgnienie tego, co się dzieje wszędzie, zamrozić, patrzeć na to jak w szklanej kuli, odrywając od mgnienia przedtem i mignienia potem, linię czasu zamienić w ocean przestrzeni. Nie.” (Cz. Miłosz) Bryła lodu spada jak meteoryt, rozbija w pył szybę, a razem z nią cały świat, który nagle zamienia się w wieczność.
W ów feralny wieczór, tragedia wydarzyła się około godz. 19, godzinę wcześniej jechałem do Tarnowa nowym odcinkiem autostrady. Dziś, ponownie przemierzając tę trasę, patrzyłem z uwagą na mijane wiadukty, myśląc o tej niezawinionej śmierci spowodowanej przez durną, głupią zabawę „nastolatków”.
Nie mogę znaleźć żadnego wytłumaczenia ich „zabawy w śmierć”, ale przychodzą mi na myśl zdania z Księgi Mądrości: „Bo śmierci Bóg nie uczynił. Stworzył bowiem wszystko po to, aby było. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła…”
Chłopców czeka prokuratorskie śledztwo, potem proces. Na razie otacza ich „aura” domniemanej niewinności. Domniemanej – na pewno. Niewinności?