Módlmy się nieustannie o siłę i nadzieję dla wszystkich misjonarzy, a także dla miejscowej ludności - apeluje ks. Krzysztof Czermak, wikariusz biskupi ds. misji.
- W Republice Środkowoafrykańskiej ciągle brak stałego pokoju i spokoju. Choć dotychczas nasi diecezjalni misjonarze (18 września dojechało dwóch nowych) nie doznali żadnej materialnej i fizycznej szkody, „Seleka” dopuszcza się bestialskich ataków zwłaszcza na ludność cywilną, oszczędzając zawsze muzułmanów. Nie tak dawno miały miejsce krwawe rozboje na północy kraju (np. Bossangoa, gdzie zginęło ponad 100 osób, w tym dwoje z Europy), zwłaszcza w diecezji Bouar, gdzie pracuje pięciu naszych misjonarzy i gdzie wikariuszem generalnym jest ks. Mirosław Gucwa - informuje ks. dr Krzysztof Czermak, wikariusz biskupi ds. misji. Relację z wydarzeń okiem ks. Gucwy można w całości przeczytać na stronach internetowych Wydziału Misyjnego tarnowskiej Kurii.
- Gdy w mojej rodzinnej miejscowości Pisarzowa świętowano 300- lecie istnienia parafii pod przewodnictwem Księdza Biskupa Ordynariusza, w Bohong ( mojej pierwszej misyjnej parafii) rebelianci, wcieleni obecnie do armii republikańskiej, walczyli z miejscową samoobroną. Geneza tego „powstania” związana jest z nadużyciami ze strony nowej władzy reprezentowanej przez tychże żołnierzy. Na czym polegały te nadużycia? Od jakiegoś czasu, w każdy piątek (dzień jarmarczny w Bohong) paru uzbrojonych w broń automatyczną żołnierzy pojawiało się na jarmarku i w sposób arogancki kontrolowało po kolei wszystkich handlarzy niemuzułmanów, podejrzewając ich o posiadanie nabojów albo zabronionych produktów, zwłaszcza alkoholu w woreczkach foliowych sprowadzanego z Kamerunu. Przeszukiwali kieszenie, teczki, zabierając przy tym również pieniądze, zegarki i inne wartościowe przedmioty. Prócz tego bariery ustawione na drodze przy wjeździe i wyjeździe z miasta były okazją dla żołnierzy, by ściągać haracz od wszystkich, którzy tą droga podróżowali: pieszo, na rowerach, motorach i samochodami. Tych, którzy nie mogli albo nie chcieli płacić, zmuszano do picia wody z kałuży, w której były świnie. Ponadto w piątek 16 sierpnia zabrali ze sobą na posterunek młodego człowieka, który naprawia rowery. To zaś spowodowało reakcję ze strony całej samoobrony uzbrojonej w łuki, maczety i broń palną. Społem ruszyli na posterunek, by odbić swojego, nakazując ludziom opuścić plac jarmarczny i miasto. Przybywszy na komisariat, zabili pułkownika i paru innych żołnierzy, kilku zranili i w ten sposób rozpętali piekło w Bohong. Pozostali żołnierze uzbrojeni w broń automatyczną ruszyli do walki, wzywając równocześnie (przez telefon) posiłki z Bouar, Bocaranga, Bozoum. Parę dni później przybyły również posiłki z Bangui. Ludzie rozpierzchli się w mgnieniu oka. Miejscowość opustoszała zupełnie. Do samoobrony zaś dołączyli, nie wiadomo skąd, rebelianci dowodzeni przez Miskina i zwolennicy byłego prezydenta. Taka jest opinia napadniętych żołnierzy - relacjonuje pierwsze wydarzenia w Bohong ks. Mirosław.