Okazją do okazalszego, niż zazwyczaj przeżywania tego dnia była też przypadająca w tym roku 45. rocznica wybudowania kościoła parafialnego.
Ziempniów jest małą parafią, liczącą zaledwie 600 parafian położoną nas Wisłą, prawie 20 km od Mielca w kierunku Szczucina. – Sprawa z budową kościoła zaczęła się w 1967 roku. Tam, gdzie teraz stoi krzyż, kawałek stąd, w jeden dzień ludzie wybudowali kaplicę, właściwie kapliczkę, 5 na 6 metrów. Z tego się zrobił problem dla komunistów, więc wytargowaliśmy i dostaliśmy zgodę na budowę kościoła, ale połowę mniejszego niż dzisiejszy. Ludzie sami potem, już bez pozwoleń, przedłużyli go – wspomina Jan Kusek. Wtedy pracami kierował ks. Kazimierz Kaczor. Za 16 lat jego duszpasterzowania stanął kościół parafialny z wieżą, plebania, dom katechetyczny. – Czasy były trudne, bo jakeśmy budowali to dróg asfaltowych nie było i prądu też nie było. Ale ludzie dali radę – dodaje Jan Kusek. Zanim stanęła kaplica chodzili 7, a nawet i 8 km do Czermina.
Po uroczystej Eucharystii i przerwie na rodzinny obiad zaczyna się festyn w Ziempniowie. Na scenie są już klerycy z tarnowskiego Wyższego Seminarium Duchownego tworzący grupę „Betesda”. Przed sceną wspólnie bawią się seniorzy, ich wnuki i prawnuki, i ludzie w kwiecie wieku. Razem, radośnie. Można zakupić sobie napoje, pamiątki. Rozpalany jest też grill. Na plebanii przygotowane są już paczki z ciastem, bo nikt pusto festynu nie opuści. Za chwilę na scenę wejdą dzieci ćwiczące talenty na zajęciach GOK w Czerminie. Cały czas otwarte są groty solne, które działają pod domem katechetycznym. Do poprowadzenia tomboli szykuje się ks. Maciej Kucharzyk, saletyn z Dębowca. Jednym słowem: „Dzieje się”.
Ks. Józef Pachut przyszedł do Ziempniowa parę lat temu. Od biskupa usłyszał, że ma ludzi podnieść na duchu, bo dopiero co przez Powiśle przeszły dwie powodzie. – Jeżeli dziś mamy nadzieję w sercach, to jest tylko i wyłącznie łaska Boża – mówi ks. Pachut. Ludziom od lat, mimo, że jest ich mało, chce się robić wielkie rzeczy. Materialnie wszystko odnowione, zadbane. Ciągle jakieś nowe inwestycje. Duszpasterstwo? – Cieszę się z tego wszystkiego, co udało się nam zrobić, ale najważniejsze jest zbliżanie ludzi do Boga, budowanie wspólnoty wiary i miłości – podkreśla ks. Józef. Kiedy przed festynem poproszono 5 osób, by pomogli budować scenę, to przyszło ich samorzutnie 10. Dwa razy ryle. Sami z siebie. I tak jest ze wszystkim. – Ks. Józef pootwierał nasze serca. My uwierzyliśmy, że możemy razem wiele zrobić. Gdyby nie on, pewnie stłamszeni duchowo, bo mała wioska, ludzie niezamożni, siedzielibyśmy pozamykani w domach i na siebie – mówią parafianie. Dziś wierzą, że wszystko jest możliwe.