650-lecie Gawłowa. Porzekadło, że każdy jest kowalem swojego losu, jest dość banalne, ale dzieje tej podbocheńskiej wsi i parafii pokazują, że nie bezosobowe fatum, a człowiek kształtuje swój los. Jeśli chce. Gawłowianie chcieli.
Znanym z historii pierwszym, który zechciał zabiegać o swoje, był Leonard z Gawłowa. Był rok 1365. – Był właścicielem dóbr gawłowskich, któremu nie podobało się, że podrządca niepołomickich dóbr królewskich ciągle wchodzi mu w granicę – opowiada Małgorzata Kozłowska, historyk, dyrektor Zespołu Szkół w Gawłowie. Nie bał się upomnieć o swoje i poskarżył się na to królowi. – Dobra gawłowskie graniczyły wówczas z Puszczą – dodaje M. Kozłowska. Chwilę Leonard czekał, ale za to na „inspekcję” z całym orszakiem przyjechał sam miłościwie panujący Kazimierz Wielki i osobiście wyznaczał nieprzekraczalną granicę dóbr, każąc sypać kopce z kamieni. – Osobista interwencja króla na miejscu nie była wówczas powszechną praktyką – podkreśla dyrektor Kozłowska. W zadośćuczynieniu za wcześniejsze szkody Gawłów zyskał prawo magdeburskie i immunitet sądowy, co sprzyjało jego rozwojowi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.