Chyba niczego dobrego nie można się spodziewać po "naszych" posłach, którzy reprezentują katolicką większość w Sejmie.
A myślę o posłach z PO. Pierwsze sygnały, że głos wyborców nic dla nich nie znaczy, było wrzucenie do kosza setek tysięcy podpisów za przywróceniem uroczystości Trzech Króli rangi dnia wolnego od pracy.
Potem było już tylko gorzej. Posłanki i posłowie z PO, ale przecież wybrani przez katolików, tarnowskich, sądeckich, mieleckich diecezjan, konsekwentnie głosowali za odrzuceniem poprawek do ustawy o ochronie życia ludzkiego, de facto popierając aborcję eugeniczną chorych dzieci.
Byli w czołówce posłów popierających ustawę o związkach partnerskich i to w najgorszym palikotowym wydaniu. Głosowali też za tak zwaną konwencją antyprzemocową.
Trzeba też dodać, że swoimi głosami odrzucili wolę rodziców, by to im pozostawić decyzję o wysłaniu sześciolatków do szkół.
Gdyby zebrać wszystkie podpisy zbierane pod rożnymi obywatelskimi inicjatywami ustawodawczymi przy kościołach w diecezji, uzbierałoby się tego z kilka milionów zlekceważonych głosów wyborców.
Teraz jednak warto zadać pytania? Kiedy „nasi” posłowie przestali być nasi? Kiedy przekroczyli Rubikon wstydu? Jacy katolicy dali im swoje poparcie podczas ostatnich wyborów?
Wkrótce rozpocznie się kampania wyborcza i z pewnością tarnowskie lub sądeckie „tuzy” z PO powalczą o mandaty poselskie. Asa w rękawie będą mieli jednak wyborcy.