I to od zaraz. W szkołach. Mimo 25 lat intensywnego katechizowania.
Przed godziną 9. Plac katedralny. Otacza go gęsty wianek młodych ubranych jak na rozpoczęcie roku szkolnego. Nie hałasują, zachowują się z klasą. Niestety, nie pokazują jej, wchodząc do kościoła na Mszę św. z racji rozpoczęcia czasu nauki. Okupują plac, a potem szybko się rozchodzą do swoich szkół. Tam już wejdą do środka. Wiadomo, co ważniejsze...
Obrazek drugi. Przez całe wakacje jeden z pubów, który mijam w drodze do kurii, przez całe wakacje, a to przecież sezon na puby (!), więc przez całe wakacje był zamknięty. Potężna sztaba spinała drzwi, wzmocniona mosiężną kłódką. Niżej pubu ogródek piwny przy starej baszcie. Też przez wakacje był zamknięty. A 1 września? Tętnił życiem. Z pubu młodzi właśnie wyszli na papierosa, a z ogródka, zza zasłony z dzikiego wina, słychać było muzykę i przytłumione upałem śmiechy. Wiadomo, co ważniejsze...
Wielu cieszy się, że już 25 lat dzieci i młodzi są objęci katechezą w szkole. Czy to się jednak przekłada na styl życia, zwłaszcza młodych? Tłumy pod katedrą, roześmiani ogródkowicze...
Peryferia szkolnej katechezy wcale nie są takie małe i, niestety, albo stety – trzeba rabanu, trzeba wyjścia do tych, którzy jeszcze jakoś trzymają się religii, bo wiary pewno nie bardzo.
Wielka nadzieja w młodych animatorach Światowych Dni Młodzieży, którzy mają udźwignąć duszpasterstwo swoich rówieśników. Wielka nadzieja w duszpasterzach, którzy chcą wyjść poza przestrzeń kościołów i sal szkolnych, żeby łowić młodych ludzi i wydobywać ich z toni świata na twardy brzeg życia z Bogiem. Paradoksalnie to nie woda jest naszym żywiołem, lecz ląd.
Owszem, jeśli spojrzeć procentowo na przypowieść Jezusa o siewcy, to tylko 25 procent słuchaczy słowa Bożego będzie ziemią żyzną, wydającą plon stokrotny. Reszta okaże się jak ubita droga, twarda skała lub zarośnięte chwastami pole.
Ale nie można rezygnować. Każdy ugór nadaje się do uprawy. Póki jeszcze jest czas.