19 września w Tymowej spotkali się pielgrzymi grupy nr 6 Pieszej Pielgrzymki Tarnowskiej na Jasną Górę.
W spotkaniu popielgrzymkowym wzięło udział kilkadziesiąt osób.
- Wszyscy jesteśmy wypoczęci, nikt nie narzeka, choć i tak rzadko to się zdarzało w naszej grupie, to jednak bolące nogi i bąble to pielgrzymkowy standard - zauważa ks. Rafał Jagoda, przewodnik grupy nr 6, której patronuje bł. Maria Teresa Ledóchowska.
Spotkanie rozpoczęło się Eucharystią, podczas której bracia i siostry dziękowali za pielgrzymkę, za to, że szczęśliwie dotarli w sierpniu na Jasną Górę. Następnie od stołu słowa Bożego przeszli do stołu bardziej przyziemnego.
Dla uczestników przygotowano agapę. Była także zabawa i tańce, śpiewanie pieśni pielgrzymkowych, oglądanie zdjęć z pielgrzymki, wspólne rozmowy.
- Jestem przewodnikiem piąty rok i widzę, że osoby z naszej grupy żyją ze sobą nie tylko w czasie pielgrzymki, ale i podczas całego roku spotykają się, interesują się życiem własnych rodzin, swoimi problemami, a co najważniejsze modlą się za siebie nawzajem - mówi ks. Jagoda.
Spotkań popielgrzymkowych w "szóstce" jest zatem więcej. Tylko te pozostałe organizowane są spontanicznie. - Jeśli chcemy się spotkać, to się po prostu zdzwaniamy i to robimy. Wczoraj na przykład byliśmy w Zabawie na drodze krzyżowej szlakiem męczeństwa bł. Karoliny - mówi brat Szymon z Bochni.
Dla siostry Marii z Wojakowej i jej trójki dzieci ostatnia pielgrzymka była dziesiątą, na której byli, choć nie na wszystkich razem. - Pierwszy raz na pielgrzymkę poszłam w drugiej klasie liceum z bratem. On zaszczepił we mnie ducha pielgrzyma już na zawsze - mówi pani Maria. Potem zaraziła pielgrzymowaniem swoje dzieci. Kiedy najmłodszy syn miał prawie 6 lat, poszła na Jasną Górę z czwórką dzieci. - Przez poprzednie dwa lata nie mogłam pójść, dzieci poszły same. Bardzo to przeżywałam. Jak tylko miałam możliwość, przystawiałam ucho do radia, płakałam. W pracy z kolei patrzyłam wciąż na zegarek i myślałam o tym, co oni teraz robią i w którym miejscu są - opowiada Maria.
Dziś brakuje jej tego tempa, jakie towarzyszyło pielgrzymom przed laty. - Szliśmy dawniej o wiele żwawiej, a tak klaskaliśmy, że zdymki na rękach się nam robiły - mówi.
Jak twierdzi, samo wejście na Jasną Górę, przed obraz, zatyka w piersiach jak zawsze. - To ogromne i głębokie przeżycie, kiedy się dojdzie z tymi swoimi intencjami przed obraz Matki Bożej Częstochowskiej, a problemów w życiu nie brakuje, zawsze ma człowiek o co prosić i za co dziękować, a więc i za rok trzeba iść – dodaje.