Awangarda, która miała przemieniać tarnowski zaścianek w region o europejskim co najmniej znaczeniu, nie przegrała.
Co więcej, odniosła sukces! Bo Urszula Augustyn, która miała być - według jej kolegi Roberta Wardzały - lokomotywą PO, wygrała ostatnie wybory. Tak! I, jak się ostatnio chwali posłanka, to ona zdobyła najwięcej głosów w Tarnowie.
Tylko złośliwi zauważyli, że jako lokomotywa okazała się mieć nieco zdezelowany napęd, bo do mety dojechała sama, pozostawiając w tyle odczepione wagony, gdzie być może wygodnie siedział Robert Wardzała i nie spodziewał się, że zamiast Wiejskiej będzie z okien swojego wagonu oglądał szczere pole. Wszechobecny hejt powinien jednak osłabnąć na widok prezentowanej przez Urszulę Augustyn statystyki.
Trzeba się tylko cieszyć, że w tym sklerykalizowanym, dusznym Tarnowie zachowała się niemal „biblijna” reszta, która zapewne chce, żeby jej przedstawicielka niosła w nowym Sejmie kaganiec - ach, przepraszam! - kaganek europejskiej oświaty.
Że - ma nadzieję owa reszta - pani poseł Augustyn będzie za aborcją dzieci, związkami kogo z kim lub kogo z czym (nieważne), że będzie za metodą in vitro, przymusową edukacją sześciolatków, emeryturą wypłacaną rok po śmierci, tak zwaną świeckością państwa i w ogóle za wszystkim, co europejskie, nowoczesne, wręcz co najmniej światowe.
"Broń ją, nasz Panie Boże, żeby zmieniła poglądy, wszak tak właśnie głosowała w poprzedniej kadencji Sejmu, przyczyniając się też do wrzucenia do sejmowego kosza milionów podpisów tych fanatycznych Polaków, którzy śmią myśleć nie po-naszemu".
A zatem – victory!!! Po polsku brzmiałoby to chyba jakoś pisowsko. Tylko czyje to zwycięstwo? I co z tym zrobi Kościół, wiedząc bardzo konkretnie, ile osób, pewnie deklarujących się jako katolicy, oddało głos na kogoś, kto należy do partii jawnie popierającej grzech, i kto sam przykładał rękę do pługa, orząc polski, katolicki ugór pod zasiew nowego wspaniałego świata.