Choć to była tylko inscenizacja, brawa ludzi przy wjeździe Józefa Piłsudskiego były jak najbardziej realne.
Z okazji rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości dzisiaj (11 XI) w Miasteczku Galicyjskim w Nowym Sączu odbył się festyn patriotyczny. Miasteczko Galicyjskie w tym dniu udostępnione było bezpłatnie dla zwiedzających. Każdy dostał kotylion lub flagę biało-czerwoną oraz jabłko sądeckie.
- Relacje z Warszawy, które tego dnia oglądamy w telewizji, pokazują tylko, gdzie która grupa się biła i co w powietrzu leciało. Nie chciałabym myśleć, że podczas takiego święta nie potrafimy wspólnie się cieszyć z odzyskania niepodległości. Zaproponowaliśmy sądeczanom rodzinny festyn i spotkał się ze sporym zainteresowaniem - mówi Beata Handzel, dyrektor Miasteczka Galicyjskiego w Nowym Sączu.
Dla zwiedzających przygotowano szereg atrakcji. Zaproszono strażaków z psami, można było wyjechać drabiną strażacką; były stoiska z antykami, rękodziełem, żołnierze w mundurach z I wojny światowej, stoiska z bronią z tego czasu, był również wspólny śpiew pieśni patriotycznych.
Jednak jedną z największych atrakcji stała się inscenizacja wjazdu Józefa Piłsudskiego do Nowego Sącza, upamiętniająca wydarzenia z drugiej połowy grudnia 1914 roku po zwycięskiej bitwie pod Marcinkowicami.
Tak, jeszcze wtedy komendant, wspominał tamte chwile:
Tym razem wchodziłem do miasta bez poprzedniego ostrzeliwania. Wchodziłem spokojnie, jak za czasów pokoju. Przyjemne to było wejście do miasta - miałem tylko dużo kłopotu ze swoją kasztanką. Wysłałem do Nowego-Sącza naprzód swoich ułanów, sam zaś maszerowałem z piechotą. Belina doniósł mi, że w mieście przygotowują specjalną owację na cześć moją i mego oddziału. Podjeżdżałem do miasta już wieczorem. Kasztanka już na most na Dunajcu, podziurawiony przez wybuchy, kręciła głową, uważając, że jest zanadto niebezpieczny dla jej szanownego istnienia.
Za mostem - wjazd do ciemnej ulicy z nieprzyjemnie brzmiącym pod podkowami brukiem powiększył jej przykrości. Z trwogą nastawiła już uszy. Lecz wreszcie rynek. Jasno oświetlony, czarny od tłumu. Gdym się na nim na kasztance ukazał, rozległ się krzyk całego tłumu i padły pociski z kwiatów. Tego już było stanowczo za wiele dla mojej wiejskiej klaczy, zwinęła się pode mną i chciała uciekać od owacji. Nie mało mnie kosztowało, by ją po prostu wepchnąć na rynek. Szła przez szpaler ludzki ostrożnie, nieledwie zatrzymując się co parę chwil. Czułem pod sobą, jak nieszczęśliwe stworzenie szukało ucieczki. Musiałem kasztankę ciągle pchać naprzód, tak, iż po wyjeździe z rynku poznałem i ja, że owacja coś kosztuje. Czułem doskonale, że mam nogi, tak miałem je zmęczone (Józef Piłsudski „Moje pierwsze boje”, Bydgoszcz 1926).