Zginęła tragicznie - trochę przez przypadek i całkiem bez sensu. Dziś widać, ile jej śmierć rodzi dobra, zwłaszcza kiedy inni giną przez przypadek i całkiem bez sensu.
Karolina codziennie rano chodziła do kościoła. Nie 18 listopada 1914 r. Matka stanowczo jej zabroniła. Dzień wcześniej po południu wieś i okolica stała się kwaterą dla wojsk rosyjskich. Bała się o nią. Nic to nie dało. Około godziny 9 rano do domu Kózków na Śmietanie wkroczył rosyjski żołnierz. Wyprowadził Karolinę i jej ojca z domu i poszli w kierunku lasu. Zaraz jednak odprawił Jana Kózkę do wsi, przystawiając mu broń do piersi, a sami uprowadził dziewczynę w zarośla. Ta się szamotała i próbowała wyrwać. Widziało to dwóch chłopców, jej rówieśników, schowanych w lesie. Nie rozpoznali jej. Pognali do wsi. Karolina, broniąc się przed gwałtem, poniosła śmierć. Jej ciało znaleziono dopiero po dwóch tygodniach. Pocięte szablą i podrapane kolcami ostrężyn i głogów, przez które się przedzierała, uciekając. Nikt nie spodziewał się, że zdołała tak daleko. Teraz dopiero było widać, jak okrutną poniosła śmierć w obronie swojej godności. To, co zaszło, zaczęto nazywać męczeństwem. Od 1987 roku za sprawą papieża Jana Pawła II została błogosławioną.
Jej kult w ostatnich latach niesamowicie się rozwija. Coraz więcej ludzi uczestniczy w Drodze Krzyżowej, prowadzonej każdego osiemnastego dnia miesiąca szlakiem męczeństwa błogosławionej. Na początku brało w niej udział 50-100 osób. W 2008 roku jakieś 2 tys. Dziś to jest nawet kilkanaście tysięcy. Widać, jak jest dziś potrzebna. Patronuje młodym, namawiając ich w dzisiejszym brudnym świecie do zadeklarowania zachowania czystości. Ukojenie u bł. Karoliny znajdują rodziny osób, które zginęły zbyt młodo, przez przypadek i po ludzku sądząc - całkiem bezsensu. Stały się ofiarami przemocy bądź zginęły w wypadku drogowym. Ich życie zostało nagle przerwane. Trudno rodzinom się z tym pogodzić. I oni nie byli na to gotowi. Do bł. Karoliny przyjeżdżają, by zrozumieć - dzięki Bogu z nią się udaje.