Pendolino

Kolęda, odwiedziny, wizyta czy wręcz wizytacja duszpasterska? Kolejny sezon ma się ku szczęśliwemu końcowi.

Ostatnio moi sądeccy znajomi - pobożni i związani z Kościołem ludzie - opowiadali mi o przebiegu odwiedzin kapłana w ich domu.

Właściwie to nie ma o czym mówić, bo przeleciał jak pendolino. Zdjął płaszcz i biret, pomodlił się krótko z domownikami, pokropił wodą święconą. Usiadł. Dwa standardowe pytania, kilka westchnień o tym, ile to jeszcze rodzin do odwiedzenia i po 10 minutach w przedpokoju nie było już czuć choćby maleńkiej smugi subtelnej księżowskiej wody toaletowej. Tak bardzo było po wizycie.

A przygotowania do wizyty były standardowe. Organizacja czasu, troska, by wieczór mieć wolny, by dzieci były w domu, by posprzątać mieszkanie, by ogarnąć pokój gościnny, poprasować, przygotować, co trzeba, mieć w zanadrzu przynajmniej jakąś kawę, herbatę i ciastko. I to życzliwe oczekiwanie na oczekiwanego gościa, nasłuchiwanie, popatrywanie, czy to już. Rzecz mogła wydarzyć się wszędzie, bo wszędzie w diecezji bardzo często bywa podobnie.

Powiedzmy jasno, że to raczej nie jest wina księży, którzy cały dzień pracują w szkołach, wracają na plebanie i od popołudnia ruszają w miasta i wsie z przerwą na parafialną Eucharystię.

Niedomaga chyba tradycja, która nakazuje księżom „oblecieć” domy do Matki Bożej Gromnicznej. Jeden ksiądz na Sądecczyźnie pokazywał mi w górach domek, do którego z wizytą duszpasterską chodzi w maju. U nas w diecezji jednak tradycyjnie w styczniu.

Właściwie jednak, skoro głównym zadaniem kapłana jest duszpasterstwo, tzw. kolęda mogłaby trwać okrągły Boży rok. W dużych miastach już jest tak, że księża nie oblatują, a umawiają się na spotkania w rodzinach z 365-dniowym kalendarzem w rękach.

Obawiam się, że to jedyna droga ewolucji i szansa, żeby poważnie, bez obopólnych rozczarowań, planować wizyty, odwiedziny czy po prostu rodzinne spotkanie z duszpasterzem.

Przecież pociąg osobowy zatrzymuje się na każdym przystanku na tyle, ile trzeba.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..