Dlaczego ledwie 2 procent młodzieży z diecezji chce wziąć udział w Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie?
Według statystyków młodzież w wieku 14-24 lata stanowi około 13,6 procent społeczeństwa. W naszej diecezji liczącej nominalnie około 1,1 mln mieszkańców daje to blisko 150 tys. młodych ludzi. Nie licząc tych nieco starszych. Jeżeli do bierzmowania podchodzi każdego roku około 13-15 tys. gimnazjalistów, czyli cała młodzież z 3 klasy, to mnożąc to razy liczbę roczników, również otrzymujemy bardzo orientacyjną liczbę młodych. Wydaje się zatem, że te 150 tysięcy gimnazjalistów, uczniów szkół średnich, studentów i młodzieży pracującej w wieku do 24 lat jest liczbą dość prawdziwą. Tylko 2 procent z nich chce jechać do Krakowa. Według zebranych deklaracji w dekanatach około 3 tysiące młodych zapisało się już na wyjazd do Krakowa. Trzeba cieszyć się z każdego, ale sumaryczna liczba raczej przygnębia.
Mówi się, że młodzi, zwłaszcza ci, będący pod kuratelą dorosłych, niepełnoletni, a może przede wszystkim ich rodzice boją się zagrożenia terrorystycznego. Co prawda, jak mówią w diecezjalnym biurze ŚDM, w ogóle nie pytają o takie sprawy i martwią się tym ci, którzy do nas przyjadą na Tydzień Misyjny, ale może mają inną optykę.
Mówi się, że koszty wyjazdu do Krakowa są wysokie. To jest fakt. Niemniej jednak wiele wspólnot młodzieżowych zbierało przez kilkanaście miesięcy środki na wyjazd i w wielu parafiach słyszałem, że dzięki zebranym ofiarom koszt spadnie nawet o połowę. Znam kilku proboszczów, którzy już dawno zadeklarowali, że dopłacą młodym do wyjazdu. Ostatnio biskup tarnowski Andrzej Jeż ogłosił, że diecezja dopłaci 20% wszystkim, którzy chcą jechać do Krakowa na cały tydzień. Nie jesteśmy społeczeństwem zamożnym, ale wziąwszy pod uwagę sposoby dofinansowania, może się okazać, że pieniądze nie są realną barierą.
Co nią zatem jest? Coś, co znajduje się w człowieku. Trudno liczyć, że Światowymi Dniami Młodzieży zainteresują się masowo młodzi, którzy nie są zainteresowani życiem Kościoła. Gimnazjalistka spod Tarnowa opowiadała mi, jak to rówieśnicy ze szkoły robili duże oczy, kiedy okazało się, że w ramach KSM jego członkowie robią masę różnych rzeczy. „A myśmy myśleli, że wy tam się tylko modlicie”. – Stojąc z boku mają wyobrażenie, że wspólnota młodzieżowa to tylko adoracja, worek pokutny, godziny na klęczkach. Nie wiedzą, że to przede wszystkim żywa wspólnota – mówi mi Julia. No to dlaczego mieliby zapisać się na spotkanie z papieżem, skoro będzie jak na KSM-mie: klęczki, worek, adoracja?
Poznałem niedawno w jednej z parafii fajną wspólnotę młodzieżową. Na każdym spotkaniu pojawia się ich minimum 30 osób, przewija się przez spotkania nawet 70. Kraków na cel obrało sobie jednak tylko 15. Dlaczego tylko tyle? – Inni nie chcą, bo nie widzą sensu, nie czują potrzeby, te całe ŚDM postrzegają jako niepotrzebne zamieszanie – tłumaczył mi animator Kamil. Ale na spotkania wspólnoty młodzieżowej chodzą. – My się przygotowywaliśmy, rozmawiali, dyskutowali. Nie chcą i już – mówi. Może tak naprawdę trzyma ich tylko grupa, może nie zastanawiają się nad swoją wiarą, tylko mają potrzebę gdzieś należeć, mieć przyjaźnie, mieć do kogo otworzyć usta? Potrzebę realizują akurat w grupie parafialnej, bo innej nie spotkali. Do Krakowa nie pojadą.
Ilu byśmy nie wymienili powodów ostrożności, sceptycyzmu młodych wobec ŚDM, zawsze powinniśmy skończyć na samych sobie. Co zrobiliśmy, by młodzieży pomóc, jaki przykład dajemy, jaki obraz Kościoła kształtujemy, skoro jakaś część z nich widzi tylko nudy? Na szczegółowy rachunek sumienia przyjdzie czas. Na razie wszystkie ręce na pokład!