Tym razem na Hali Łabowskiej było hucznie. Z udziałem wielu sądeczan, przyjezdnych, nawet z Warszawy, Wrocławia czy Jabłonicy, ministra i biskupa.
Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz na Hali Łabowskiej wręczył kpt. Stefanowi Kuligowi złoty medal za zasługi dla obronności kraju. Beata Malec-Suwara /Foto Gość Od 18 lat na Hali Łabowskiej odprawiana jest Msza św. w intencji ks. Władysława Gurgacza SJ i poległych żołnierzy PPAN. - Dziś widać, jak ci nasi żołnierze wracają z lasu do wsi i miast. Pierwszą Mszę odprawiłem sam, za rok było nas już trzech księży, w tamtym roku osiemnastu, w tym roku dołączył do nas biskup - zauważa ks. Henryk Michalak, pochodzący z diecezji warszawskiej. Mówi, że dużo się nauczył od ks. Gurgacza. - To święty człowiek, męczennik naszych czasów. Modlę się o to, by był ogłoszony błogosławionym.
Nie on jeden. Takich jest tutaj wielu. Jerzy Basiaga i Kazimierz Śnieżek z Fundacji "Osądź mnie, Boże", która jest organizatorem Mszy na Hali Łabowskiej, także są święcie przekonani o świętości ks. Gurgacza. Odbyli już wiele podróży do miejsc z nim związanych i rozmów z ludźmi, którzy go pamiętają. Doświadczają przy tym cudownego wsparcia.
Pan Kazimierz opowiada, jak to jednego dnia, po przemierzeniu 350 km za odkrywaniem nowych spraw związanych z ks. Gurgaczem, znika mu czyrak, który miał pod pachą. Pan Jerzy z kolei przekonuje, że na pewno nad organizacją tych spotkań na Hali Łabowskiej ktoś na górze czuwa. - W pewnym momencie niektóre sprawy zaczęły się dziać nie po naszej myśli, ale za kilka godzin wszystko się zmieniało i układało po swojemu - dodaje.
O beatyfikację ks. Gurgacza modli się także Stanisław Szuber z Oświęcimia. - Pochodzę z jego sąsiedniej rodzinnej wsi. Choć chciano o nim zapomnieć, on nigdy nie umrze w pamięci narodu - dodaje.
Dziś nawet ci ludzie, którzy nie byli przekonani do ks. Gurgacza, nie popierali jego decyzji o przeniesieniu się do lasu, by służyć młodym partyzantom i Ojczyźnie, sami zaangażowali się w sprawę.
Zresztą to, że ksiądz działa wśród partyzantów, było zaskoczeniem i dla nich samych. Kapitan Zbigniew Obtułowicz spotkał ks. Gurgacza trzy razy. - Pierwszy raz nad rzeką Kamienicą, na Popardowej, wtedy był także chyba Pióro, Mietek Rembiasz i ja. Nie przedstawialiśmy się sobie. Krótko omówiliśmy, jak będziemy działać i co będziemy robić. Wtedy na tapecie było zjednoczenie PPR-u z PPS-em. Mieliśmy na celu jak najwięcej uświadamiać ludzi, żeby byli przeciwni temu. To zagrażało demokracji. Był luty, może marzec 1948 roku - opowiada.
To, że wśród partyzantów działa ksiądz, dowiedział się już później, na Barnowcu, po stworzeniu oddziału. - Było tam paru ludzi, on nosił koloratkę. To były trudne czasy, nie wiadomo było, kto kim jest. Wtedy nawet wielu ludzi ze wsi należało do PPR-u. Z perspektywy czasu uważam, że nawet nie było sensu tworzyć tego oddziału, był bez szans - ocenia Obtułowicz. - Wielu wspaniałych ludzi zginęło bądź zostało wywiezionych do Łagrów - dodaje.
Żołnierze niezłomni byli skazani na niepowodzenie i cierpienie. - Ale z ideą - dopowiada ktoś, kto przysłuchuje się naszej rozmowie.