Krzyże wyrzucone z Zachodu przejdź do galerii

W parafii św. Jadwigi trwają rekolekcje dla rodzin Domowego Kościoła z rejonu Dębicy.

7 października wieczorem rozpoczęły się trzydniowe rekolekcje dla rodzin Domowego Kościoła z rejonu Dębicy. Odbywają się w Domu św. Jadwigi i uczestniczy w nich prawie 80 osób. Prowadzącymi są ks. Antonii Zieliński i s. Beata Iwaszko. Przywieźli ze sobą mnóstwo krzyży wyrzuconych z Zachodu.

- Od półtora roku kupujemy je w różnych miejscach. Pierwszy znaleźliśmy obok lumpeksu, gdzie prowadzono sprzedaż używanych mebli z Zachodu - opowiada ks. Zieliński. - Zabrał nam go jeden ksiądz, który powiedział, że wierni w jego parafii będą Pana Jezusa przepraszać za to, że ludzie wyrzucają krzyże. Następnego dnia znaleźliśmy drugi i tak jest za każdym razem.

Zdarzyło się, że w jednym miejscu kupili 50 krzyży, raz 70. Krzyże wyrzucane są w Niemczech, Francji, Belgii, Luksemburgu, Holandii, a nawet we Włoszech. - Chodzi o to, żeby one wróciły, jak się da. Niektórzy już zawożą je z powrotem, a w Polsce ludzie je adoptują, żeby przepraszać i wynagradzać Panu Jezusowi, że został wyrzucony, a mamy Go przecież miłować. Mamy księgę, do której wpisało się już 300 osób, które adoptowały krzyże - wyjaśnia.

W środę przed przyjazdem do Dębicy kupili kolejną partię wyrzuconych krzyży. Wśród mebli znaleźli także piękną drewnianą figurkę św. Jadwigi Śląskiej, patronki miasta, do którego jechali, i parafii, w której prowadzą rekolekcje. Przypadek? Nikt tu w przypadki nie wierzy. - Pan Bóg wszystkim kieruje i to jest też Jego miłosierdzie. My nic nie zrobiliśmy, żeby naprzód zadziałać. Przez kilka ostatnich lat to trzeba by tylko usta otwierać i dziwić się, co Pan Bóg potrafi zdziałać. Jakie wspaniałe rzeczy nam daje - mówi ks. Antoni.

I właśnie o to chodzi w tych rekolekcjach, żeby ich uczestnicy otworzyli się na Bożą łaskę, uwierzyli w żywego Jezusa. - Od razu mówimy, że my teologii głosić nie będziemy. Nie chcemy, żeby na rekolekcjach była tylko wiedza, chcemy, żeby ci, którzy przeżywają rekolekcje, doświadczyli tego, że Jezus jest żywy - mówi s. Beata Iwaszko.

Był czas, że i ona nie wierzyła, że Bóg jest żywy. - Raczej wierzyłam w to, że to wszystko jest kit, który księża sobie poukładali, żeby sobie dobre ciepłe życie prowadzić. Od momentu, kiedy wspólnota pomodliła się o łaskę wiary dla mnie, to wiem, że Jezus jest żywy, jest Tym, który ma moc. Kiedy oni się tak za mnie modlili, powiedziałam Panu Jezusowi, że nie chcę ani jednego dnia przeżyć bez Jego łaski. Muszę widzieć Jego łaskę, bo moja wiara jest słaba - zwierza się s. Beata.

Nie musiała długo czekać. Pierwszej łaski doświadczyła już następnego dnia na pieszej pielgrzymce. Na nogach miała potworne bąble. Tak duże, że kazali jej wracać do domu, bo groziło jej zakażenie organizmu, a ona następnego dnia po modlitwie wstała i miała stopy wygładzone jak nigdy, bez jednego znaku po bąblach. Pielęgniarka nie mogła uwierzyć, że to są te same stopy. "Chyba wymieniłaś w nocy, co?" - żartobliwie podpytywała.

- Bóg jest żywy - przekonuje i uważa, że Kościół potrzebuje łaski. - To nie musi być codziennie uzdrowienie z raka, choć my to widzimy i wiemy, że Pan Jezus tak robi. Człowiek, widząc, że ta łaska jest tak skuteczna, zachwyca się Bogiem. I na tych rekolekcjach chodzi o takie doświadczenie Boga. Chcemy, żeby Pan Jezus tak dotknął wszystkie wasze serca, jak każdy z was tego potrzebuje i jak On tego chce - zapowiada s. Beata.

To dlatego prowadzący mówią, że nie są w stanie do końca przewidzieć, co będzie na rekolekcjach. Oczywiście, mają rozpisany plan, ale nie mogą zaplanować łaski Bożej. - Trzeba też dać szansę Panu Bogu, bo może On chciałby coś zrobić inaczej - dodaje ks. Antoni.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..