Dzień Edukacji Narodowej, popularnie nadal zwany dniem nauczyciela, to święto także katechetów.
Dziś już nie dyskutuje się o tym, czy katecheci mają praco nazywać się nauczycielami, choć od początku nimi byli. Bywało jednak, że katecheta w pokoju nauczycielskim był obywatelem drugiej kategorii. Zarzucano im, że uczą rzeczy, które nie są naukowe, skoro dotyczą przekonań i wiary. Bywało, ze środowisko szkolne krzywiło się na ich misje kanoniczne, posłanie do pracy przez biskupa miejsca. Wreszcie kwestionowano czasem ich szczególną rolę, którą jest nie tylko przekazanie wiary, ale - co dotyczy wszystkich - wychowanie. W przypadku katechetów szczególnie przez świadectwo własnego życia, postawy, słów, metod, relacji.
- Musieliśmy jako katecheci pozycję w szkole sobie nieco wywalczyć - przyznaje Roman Bojdo z Wojnicza. Uczy w szkole ponadgimnazjalej już wiele lat. Tadeusz Zawiślan katechizuje w Nowym Sączu. Jest katechetą od 23 lat. - Był czas, że katecheci byli takimi trochę ludźmi do bicia. Choć z drugiej strony być może zależało to i nadal zależy od tego, jakim katecheta jest człowiekiem, jak podchodzi do problemów. W gruncie rzeczy łatwo być w szkole katechetą. Wystarczy być sobą - uśmiecha się Zawiślan.
- Wyzwaniem, z którym mierzę się każdego dnia to jest jak trafić do uczniów. Przekonuję się co dzień, że tylko własną autentycznością, szczerością. Nie ograniczaniem się do zrealizowania planu lekcji, programu. Nie przekazaniem tego, czego się nauczyłem, ale pokazaniem Jezusa. Także sobą. Jak? Wiele lat uczę, ale codziennie odkrywam w sobie to, że muszę być jeszcze bardziej pokorny. Pokora to pierwszorzędna cecha. Uczniom, jako człowiek, chcę przekazać, żeby szukali pokoju serca. U Boga szukać odpowiedzi na pytania egzystencjalne, nie bać się wiary, bo wiara nie zniewala. Widzę po przychodzących do nas dotychczasowych uczniach gimnazjum, że na początku jest trudno - przyznaje. Tadeusz Zawiślan twierdzi, że w czasie swojej długiej kariery katechety nie spotkał złych uczniów, a katechizował uczniów z eufemistycznie rzecz ujmując, bardzo różnych środowisk. - Ale to prawda, że nie spotkałem złych uczniów, o których czasem wiele się mówi w środowisku szkolnym czy poza szkolnym. Sądzę, że takie oceny zależą od osobistych dyspozycji, od postrzegania przez nauczycieli szkoły, własnego zawodu. Jeśli cierpi się pracując w szkole, to bez wątpienia jednym ze źródeł tego cierpienia będą uczniowie - mówi.
Katecheci przyznają, że jest pokusa w ich pracy nadmiernej formalizacji. Przyjść do pracy, zrobić swoje, skwitować i wracać do życia po szkole. Jednak mówią, że wcześniej czy później przy takim stylu pracy przyjdzie totalne wypalenie. Nie da się być katechetą dłużej bez pasji. - Bycie katechetą jest raczej trudniejsze od bycia nauczycielem przedmiotu. Młodzież nie patrzy i nie oczekuje ode mnie, że będę pięknie mu cytował ojców Kościoła czy prawdy katechizmowe, tylko patrzy czy ja tym żyję czego uczę - mówi Roman Bojdo. - Ale młodych właśnie to przekonuje, kiedy spotykają świadka. Nie przekonują ich nasze deklaracje, które głosimy, nie to, czego uczymy, a oni powinni przyswoić i się nauczyć, ale to, jak żyjemy. Nie trzeba czasem nawet mówić. Na pielgrzymce katechetów bardzo podobały mi się słowa wygłoszone przez prelegenta, który zachęcał, do tego, by katecheci ewangelizowali cały czas. Jeśli trzeba także słowem. To kapitalna myśl i bardzo prawdziwa - dodaje Tadeusz Zawiślan.
Młodzi, zdaniem katechetów, bywają dziś zagubieni. Bojdo nie ma do nich żalu, że mówią źle na Kościół i wiarę. - Ja dostaję pierwszy strzał od nich. Powierzam to Bogu, a uczniów staram się rozumieć, ich zranienia, rozczarowania. Ja nie mogę się na nich obrażać, oceniać ich z tego powodu, ja jestem od tego, by dźwignąć ich ciężary. Dzięki temu widziałem już wiele w szkole, ogromne pozytywne przemiany młodych. Zdarzało mi się, że przychodzą i rozmawiają o tym, jak dawno nie byli u spowiedzi, mówią mi o tym, co się dzieje w ich życiu, dzielą się ze mną swoim życiem. To dla mnie głębokie doświadczenie, ale też to, o co chodzi - mówi Roman Bojdo.