- To jest pewnego rodzaju szkoła, w której wychowuje się przyszłych misjonarzy - mówi o misyjnych stażach kleryckich ks. Stanisław Wojdak
W Wyższym Seminarium Duchownym w Tarnowie odbył się w Tygodniu Misyjnym wieczór świadectw związany z przypadającą w tym roku 10. rocznicą kleryckich stażów misyjnych. – Zaczęliśmy w 2007 roku od Afryki. Rok później klerycy pojechali też do Ameryki Południowej, a w 2009 roku po raz pierwszy do Azji, konkretnie do Kazachstanu – opowiada ks. Stanisław Wojdak, misjonarz, ojciec duchowny w WSD w Tarnowie i opiekun seminaryjnego ogniska misyjnego.
W czasie wieczoru świadectw o tegorocznych stażach opowiadali klerycy, którzy na nie wyjechali. – Nauczyłem się głęboko szanować drugiego człowieka, mimo jego wad, niedoskonałości, mimo, że jak się wydaje, trudno będzie mu zaufać. Zobaczyłem też, że nasza pomoc niesiona ludziom w Afryce wydaje owoce i rodzi w nich samych wdzięczność – mówi kleryk Mateusz Chwałek, który odbył w tym roku staż w Republice Środkowoafrykańskiej.
Kleryk Grzegorz Banaś był na praktyce misyjnej w 2017 roku w Boliwii. – Dwie obserwacje. Dzieci wychowują się zasadniczo same. Zdarza się, że starsze rodzeństwo tylko towarzyszy młodszemu. Typowego procesu wychowania jednak nie ma. Mieszkają razem, żyją wspólnie, ale nie wychowują dzieci. Druga rzecz to mnogość sekt. Przeciętemu Boliwijczykowi obojętne czy chodzi do katolickiego kościoła czy do sekty. Jeden zakonnik opowiadał, że przyjechał do wioski poświęcić dom. Po nim przyszedł szaman. Czemu? Jak nie zadziała jego czar, to zadziała twój, tłumaczył gospodarz – opowiada kleryk Grzegorz. Nauczył się w Boliwii m.in. nie przykładać polskiej miary do realiów misyjnych.
Praktyki misyjne tarnowskich kleryków trwają już 10 lat. – W tym czasie odbyło je 94 alumnów. Jeżeli pytamy o owoce, to są nimi misjonarze. 16 z tych, którzy byli na praktykach już pracuje na misjach. Czterech przygotowujących się do wyjazdu także uczestniczyli w praktykach – mówi ks. Wojdak.
Czy praktyki mają bezpośrednie przełożenie na rodzenie, umacnianie powołania misyjnego? – Zdecydowanie tak. Staż, doświadczenie realiów misyjnych osobiście, nie przez film czy książkę, ale osobiście, to doświadczenie, którego nie da się wymazać. To jest silniejsze niż opowiedziana historia, przeczytana książka. Staże misyjne to jest swego rodzaju szkoła, w której wychowuje się przyszłych misjonarzy – tłumaczy ks. Wojdak. Staż, to nie tylko kilkutygodniowy wyjazd za granicę, to powolne towarzyszenie młodym alumnom w ich dojrzewaniu do podjęcia ostatecznej decyzji, że będą pracować na misjach, godziny wspólnej modlitwy, godziny wspólnej pracy na różnych poziomach. – Towarzyszenie. W jego trakcie jest w stanie zrodzić się w sercu myśl, że jestem w stanie popracować na misjach. Ale trzeba tu nie tyle fantazji, radosnej decyzji, co żmudnej pracy nad sobą, nad własną duchowością, nad zdobywaniem wiedzy, trzeba nauki języka i budowania tożsamości, że głoszę Chrystusa i jestem w stanie robić to nawet oddając swe życie – dodaje ks. Stanisław Wojdak.