Zło jest złem, ale uwierzcie - to w drugim człowieku nawet największy drań potrafi dostrzec.
Dziś Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego opublikował wyniki badań na temat naszej religijności w roku 2016. Oczywiście diecezja tarnowska jest na pierwszym miejscu w Polsce pod względem liczby parafii i katolików, także tych uczęszczających na Mszę św. i przyjmujących Komunię św. Mamy najwięcej kapłanów i kleryków. Należymy nawet do czołówki pod względem liczby zawieranych małżeństw sakramentalnych.
Piszemy o tym w artykule Ciężar pierwszeństwa.
Powinniśmy być zadowoleni, a jednak ks. Michał Dąbrówka, dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Ogólnego Kurii Diecezjalnej w Tarnowie, mówi, że te liczby nie mogą nas uśpić. Uważa, że ilość powinna ciągle przechodzić w jakość.
Pamiętam, jak podczas niejednego ze spotkań, zwłaszcza podczas forum ruchów i stowarzyszeń katolickich, ich członkowie pytali, co mają robić, by przyprowadzić do Kościoła tych, którzy od niego odeszli. Zwłaszcza w kontekście mającego się niebawem rozpocząć synodu diecezjalnego padają wciąż te same pytania. Martwimy się przede wszystkim o młodych, rodziny i za bardzo o liczby.
W ubiegłym tygodniu byłam w więzieniu wiśnickim na zakończeniu kursu Alpha. Tam nie trudno spotkać pogubionych i poranionych. Jedni skruszeni, inni nadal z pozą twardziela i cwaniaka trzymają się swojej filozofii życia. Mimo że wszyscy za kratami i z naszego punktu widzenia źli, nie wszyscy za takich się uważają. Nie żeby moralność tam nie istniała. Jest. Tylko jej granice są zgoła inne. Nadal są lepsi i gorsi. Na takich dzielą się sami i najmniej zrozumienia mają dla pedofilów czy morderców matek. - Takim się nie wybacza - tłumaczył mi jeden ze skazanych. Ocena przyszła mu bardzo łatwo. Sam siedział za kradzież samochodów. Nie uważał, by kogoś tym krzywdził. Ba, twierdził, że i na rodzinę może liczyć. Wybudował przecież dla niej dom.
Oczywiście, po kursie Alpha można było spotkać także i takich, którzy radykalnie pragnęli odmienić swoje życie. Dostrzegli, że kiedy zaczęli się modlić, zaczęły dziać się cuda w ich życiu. Matka, do której się dzwoni, nie jest już pijana, rodzeństwo nie przeklina przez całą rozmowę, ale potrafi nawet przez słuchawkę się uśmiechnąć.
Każdy z nich, bezwzględnie, ten "nawrócony" czy nie, choć każdy deklarujący się jako katolik, zwracał uwagę na jedno. Wolontariusze, którzy prowadzili Alphę, to dobrzy ludzie. Chcieli się z nimi spotkać, wręcz nachapać się tej dobroci, by móc ją potem przelać na swoich bliskich. Chcieli być tacy jak oni - radośni, uśmiechnięci, zadowoleni, spełnieni. Sporo wśród nich takich, którzy uwierzyli, że życie w bliskiej relacji z Jezusem może im to dać.
Wystarczyło potraktować tych ludzi nie jak przestępców, ale przyjaciół, z którymi zasiada się przy wspólnym stole i nie ocenia, ale opowiada o sobie i swoim doświadczeniu wiary. Więźniowie odzyskiwali tu godność, której sami się pozbawili.
Nie udałoby się to, gdyby wolontariusze nie zawierzyli wszystkiego Panu. Przed każdym spotkaniem modlili się za św. Ignacym Loyolą: "Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę moją całą, cokolwiek mam i posiadam. Ty mi to wszystko dałeś - Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym w pełni wedle swojej woli. Daj mi jedynie miłość Twoją i łaskę, albowiem to mi wystarcza. Amen".
Nic więcej. Nie prosili tam o nawrócenie dla więźniów, ale oddali swoją wolność Panu. Nie wytykali błędów, ale mówili o swoim życiu. Może tak trzeba. Może wystarczy zająć się sobą, dać świadectwo prostymi gestami i ludzką życzliwością, oddać wszystko Bogu, a inni zapragną być tacy jak my?
Na temat kursu Alpha w wiśnickim więzieniu przeczytasz w artykule: Skazani na dożywocie.