Czy przypadkiem nie większa radość jest w niebie z jednego zrezygnowanego, który jednak zostanie w Kościele, niż z 99 sprawiedliwych, którzy przyjdą na wyznaczone?
Dziś w diecezji kolejna, ósma już, niedziela synodalna. Temat: duchowość. Zawsze mówiło się, że diecezja jest na wskroś maryjna. Dziś raczej słyszałem, że eucharystyczna. Jedno nie wyklucza drugiego. Uczestnictwo w niedzielnej Mszy św. i także przystępowanie do Komunii świętej w naszej diecezji są na najwyższym poziomie krajowym - decydują o tej eucharystycznej duchowości. Do tego dochodzi istotnie chętnie w ostatnich czasach podejmowana na przykład adoracja Jezusa w Najświętszym Sakramencie.
O ile ten ostatni wyraz pobożności nie budzi raczej wątpliwości w przypadku ludzi dorosłych, to dane dotyczące dominicantes i comunicantes, wysokie, jednak w pewnej perspektywie systematycznie spadające, jak w całym kraju, nakazują się zastanowić nad jakością życia religijnego. Wielu z nas praktykuje tradycyjnie, do kościoła w niedzielę przychodzi po prostu: bo tak trzeba. Spełniamy obowiązek. I już. Z Komunią świętą bywa podobnie: raz w roku spowiedź, czasem częściej, a Komunia to do pierwszego razu… Każdy w tym względzie rachunek sumienia może zrobić we własnym zakresie. Pewnie nie mając paliwa w postaci osobistej relacji z Bogiem, można - praktykując w takim rytmie - szybko się wypalić, zwłaszcza że coraz mniej ludzi niestety przejmuje się przykazaniami, szczególnie kościelnymi, szczególnie już wtedy, gdy ich związki ze wspólnotą coraz bardziej się rozluźniają, kiedy coraz częściej mówią "Pan Bóg tak, ale Kościół - nie".
Ale są także czynniki zewnętrzne, które wpływają na religijność i praktyki świeckich. Choćby czynnik ludzki, który często w rozmowach streszczamy frazą „do kościoła nie chodzisz dla księdza, tylko dla Pana Boga”. I to jest prawda, ale Kościół jest także instytucją ludzką, w której dobro dusz jest najwyższym prawem. Skoro tak, to wierni (duchowni i świeccy, wszyscy w Kościele) mają prawo oczekiwać, że będą traktowani podmiotowo. Feudalizm w stosunkach parafialnych nie przyniesie nic dobrego. W kontekście dzisiejszej niedzieli synodalnej i słów o eucharystycznej duchowości przypominają mi się wyrzuty, które czynił pewien proboszcz niewielkiej parafii ludziom w kościele z powodu skromnej frekwencji na nabożeństwie czterdziestogodzinnym. - Przecież wyznaczyłem godzinę na adorację, ostatnio mieszkańcy jednej wioski potrafili przyjść, ale z tej drugiej było raptem parę osób. Jaka jest ich pobożność? Jaka jest ich wiara? - pytał z wyrzutem.
Trzeba mówić, że czarne jest czarne, a białe jest białe. Grzech trzeba nazwać grzechem, ale do człowieka - tego uczy Jezus - podchodzimy z miłością. Może lepiej niż straszyć piekłem ucieszyć się z obecnymi, że jednak przyszli? Może lepiej razem w radości przeżyć Ucztę Eucharystyczną, niż ciosać kołki na głowie i narzekać. Może zamiast arbitralnie wyznaczyć, nakazać i wyegzekwować, lepiej zaprosić: przyjdźcie kiedy kto może, nie na godzinę, to na kwadrans. Zajrzyjcie. Jezus czeka. Myślę sobie, że nie wiadomo, czy przypadkiem nie większa radość jest w niebie z jednego balansującego na krawędzi, który jednak dzięki ludzkiemu traktowaniu zostanie we wspólnocie, niż z 99 sprawiedliwych, którzy przyjdą na wyznaczone.