Mieszka wśród Frasobliwych i Ukrzyżowanych. Zbigniew Ważydrąg oddał im dom i siebie.
Zbigniew Ważydrąg żyje na zakręcie i pograniczu, na początku Jodłówki i na końcu Jasienia. Jak zdradza jego siostrzenica Asia, kiedy mieszkała tu jeszcze jej babcia, dom ten był tylko domem. Dziś ma w sobie coś z kaplicy urządzonej przez szaleńca. Ważydrąg stworzył w nim przytulisko dla krzyży, kapliczek przydrożnych, Chrystusów i świętych. W domu, obok niego i w pracowni-stodole są "tłumy" rzeźb i obrazów, najwięcej Chrystusów Frasobliwych i Ukrzyżowanych, smutnych, cierpiących, w agonii, jeden z krzyża się uśmiecha.
Z. Ważydrąg zna i pamięta historię niemal każdego z nich. Przedmioty codziennego użytku są tu tylko dodatkiem, a właściwie częścią dokładnie skomponowanej przez niego całości. Ile jest tych krzyży?
– Powinno być tyle, ilu jest ludzi – odpowiada. – To my jesteśmy smutkiem Pana Jezusa. My jesteśmy smutkiem – powtarza i wie, o czym mówi.
W pracowni artysty Beata Malec-Suwara /Foto Gość Zbyszek Ważydrąg jest rzeźbiarzem, malarzem, fotografem, poetą, etnologiem. Wszystkie te profesje przesiąknął Chrystusowy krzyż. A może też i jego duszę. Zwłaszcza kiedy w mroku choroby właśnie w Jezusie z krzyża, z przebitym bokiem odnajduje światło i sens istnienia.
Kiedyś Halinka z Nowej Huty miała mu nawet za złe, że ten jego Pan Jezus taki smutny. "Przecież Pan Jezus się też uśmiechał" – mówiła. "Tak, Halinko, ale mój Pan Jezus jest ukrzyżowany, mój Pan Jezus jest cierpiący" – tłumaczył.
Oczy Jezusa patrzące z obrazu Z. Ważydrąga są zalane krwią, opuchnięte, intensywność kolorów zdaje się ilustrować siłę bólu i cierpienia. Obrazy pasyjne są pełne jego wewnętrznych przeżyć. – Trudno sobie nam to cierpienie nawet wyobrazić. To mistycy, którzy mieli taki dar przeżywania męki Pańskiej, może trochę tego doświadczyli. Bo jak sobie wyobrazić Boga, który cierpi za całą ludzkość i przyjmuje to wszystko w jednym momencie? – pyta.
– W każdym człowieku jest taki smutny Pan Jezus, bo to my zasmucamy Go swoim życiem i grzechami, a przede wszystkim tym, że nie odpowiadamy miłością na miłość. Powinniśmy przyjąć Jezusową miłość, a potem ofiarować ją Ojcu. Bo jaką miłość my możemy dać? Tylko tę, którą otrzymaliśmy – tłumaczy. Patrzy na Jezusa połamanego i cierpiącego, kocha Go, dziękując także w chorobie, że taki jest jego.
Tekst jest fragmentem artykułu, który ukazał się w tarnowskim dodatku "Gościa Niedzielnego" nr 10/2018.