W czerwcu ks. Dariusz Pawłowski z Tęgoborzy został posłany do pracy misyjnej na Kubę. Po miesiącu przysyła stamtąd korespondencję.
Na Kubę ks. Dariusz Pawłowski wyjechał z ks. Stanisławem Knurowskim. Są pierwszymi tarnowskimi misjonarzami pracującymi na tej wyspie.
Pisze ks. Dariusz Pawłowski:
Nie będzie zaskoczeniem jeśli napiszę, że rzeczywistość Kościoła kubańskiego różni się od tej w Polsce. Pierwszy miesiąc pobytu na tej gorącej wyspie przebiega pod znakiem nauki języka. Poznajemy również Kościół - a dokładniej rzecz ujmując, wspólnoty kościelne.
Parafia, którą mamy objąć duszpasterstwem pod koniec sierpnia, aktualnie dzieli się na część miejską i wiejską. W części miejskiej mamy dwa kościoły i kilka domów misyjnych, w których gromadzą się wspólnoty katolików. Część z nich już poznaliśmy. Są to zazwyczaj nieliczne wspólnoty, ok. 30-60 osobowe. Ludzie we wspólnotach zatem dobrze się znają i wspólnie przeżywają wiarę.
W części wiejskiej jest około trzydziestu wspólnot i ani jednego kościoła. Kapłan, który obecnie raz na jakiś czas dojeżdża do wiosek, sprawuje tam sakramenty w domach lub garażach. Są to wspólnoty liczące od kilku do kilkunastu osób. Wioski położone są daleko w górach, często w takich miejscach, do których nie prowadzi żadna droga, po której mógłby przejechać samochód. Można tam jedynie dojść. No, ale w końcu to są misje.
Z Kubańczykami arch. ks. Darka Pawłowskiego Dużym zaskoczeniem dla mnie jest poczucie przynależności do Kościoła katolickiego większości Kubańczyków. I to poczucie w zasadzie jest jedynym, co ich wiąże z Kościołem. Spotkałem tu pewnego młodego Kubańczyka imieniem Donar, który już podczas pierwszej rozmowy z dumą ogłosił, że jest katolikiem. Jednak okazało się, że nigdy jeszcze nie był na Mszy św. Do chrztu został przygotowany jako dziecko przez babcię. Od tamtej pory nie przyjął żadnego innego sakramentu, nie prowadzi życia duchowego czy też modlitewnego. Mówi, że jest mu to niepotrzebne, bo przecież Bóg jest wszędzie. Nie musi należeć do wspólnoty.
Moja profesorka, która uczy mnie języka, też "czuje się" katoliczką. Pamięta, że jako dziecko kilka razy była w kościele. Potem, gdy zaczynała naukę, a następnie karierę naukową i pracę na uniwersytecie, nie mogła (a może nie chciała) być czynnie związana z Kościołem. I tak jej zostało aż do dziś. Takie podejście wydaje się powszechne. Nie jest to oskarżenie tych, którzy są realnie daleko od Kościoła, bo często wynika to nie tyle z ich własnej winy, ale z powodu sytuacji w kraju. A więc to raczej ogólna analiza tego, "co im w duszy gra".
Jednak są też perełki. Ci którzy już są we wspólnocie starają się jej oddawać i duchowo wzrastać. We wspólnotach są osoby starsze, młodzież i dzieci. W porównaniu z ogólną liczbą mieszkańców miasta, wspólnoty stanowią garstkę, jakiś niewielki procent. Księża kubańscy oraz misjonarze mówią, że w ostatnich latach można zaobserwować przebudzenie i powolny wzrost liczby osób szukających w swoim życiu Boga, osób chcących praktykować wiarę. Miejmy nadzieję, że jest to jaskółka, która zwiastuje stały trend.
W naszej diecezji, Santiago de Cuba, niestety nie pracuje żaden polski ksiądz, ani żadna polska siostra zakonna czy misjonarka świecka. Są natomiast misjonarze z innych krajów, jak Hiszpania czy Haiti. W pracy duszpasterskiej dużą pomocą są siostry z Chile i Meksyku, które prowadzą katechezy i spotkania z młodzieżą. Dla przykładu, jedna ze wspólnot w dzielnicy Mikronueve spotyka się na parterze mieszkania w bloku. Tam siostra prowadzi przez jeden dzień w tygodniu katechezę: animację z grupką około 40 osób (starsi, młodzież i dzieci). Pomagają jej w tym animatorzy, na przykład matka szóstki dzieci, która uczy pieśni, przygotowuje zabawy i scenki o tematyce religijnej. W sobotę wieczorem przyjeżdża ksiądz z niedzielną Eucharystią. Taki kościół w bloku.
Z jedną ze wspólnot arch. ks. Darka Pawłowskiego Czytaj więcej: strona diecezji tarnowskiej