Sakrament chrztu w Kościele starożytnym

Przyjęcie chrztu stanowiło warunek nieodzowny, by stać się chrześcijaninem, członkiem Kościoła.

  1. Przygotowanie dalsze

Do Kościoła od samego początku przyjmowano tylko tych, którzy sami o to prosili. Tylko w przypadku dzieci decyzję mogli podjąć rodzice, a przede wszystkim ojciec, głowa rodziny. Natomiast w przypadku osób prawnie uznanych za dorosłych liczyła się ich decyzja. Decyzja o przyjęciu chrztu zawsze miała charakter indywidualny i w każdym przypadku zapadała w nieco innych okolicznościach. Nawet ci, pochodzący z chrześcijańskich rodzin decyzje o przyjęciu chrztu podejmowali w bardzo osobisty sposób.

Chętny do przyjęcia chrztu musiał się zgłosić do przełożonego wspólnoty, czyli miejscowego biskupa w towarzystwie rekomendujących go chrześcijan. Chrześcijanie towarzyszący kandydatowi pełnili rolę świadków. Ich zadaniem, już na tym wstępnym etapie, było „czuwać nad życiem i postępowaniem kandydatów, aby nie dopuścić do wspólnoty tych, którzy są winni wykroczeń […] a zwłaszcza rozpustników”[1]. Świadkowie, o których mowa, w sposób odpowiedzialny winni jako pierwsi osądzić, czy kandydat nadaje się na chrześcijanina i czy należy go zarekomendować przełożonym. Nigdzie nie zostało powiedziane ilu tych świadków miało być. Skoro jednak zawsze jest mowa o świadkach w liczbie mnogiej, to można wnioskować, że musiało ich być przynajmniej dwóch. Z czasem, świadkowie ci zostaną nazwani rodzicami – w domyśle chrzestnymi – współodpowiedzialnymi za przygotowanie kandydata do chrztu. Jedno jest jednak pewne: sami świadkowie nie mogli być ludźmi, co do których chrześcijańskiego stylu życia pojawiały się jakiekolwiek wątpliwości. Dla całej wspólnoty musieli być ludźmi wiarygodnymi.  Wobec swojego podopiecznego przyjmowali na siebie określone zobowiązania o charakterze moralnym. Nigdy natomiast ta funkcja nie wiązała się z jakimikolwiek zobowiązaniami materialnymi. Stąd też przy ich wyborze nie kierowano się ani względami finansowymi, ani prestiżowymi. Wybierano chrześcijan w pełni zasługujących na to miano.

Biskup, któremu mogli towarzyszyć prezbiterzy wspierający go w pracy duszpasterskiej, przeprowadzał bardzo szczegółowy wywiad z kandydatem. Swoje dochodzenie rozpoczynał od zapytania świadków towarzyszących kandydatowi o opinię, jaką cieszył się on w swoim środowisku. Człowiek o marnej reputacji nie miał szans na to, by przyjęto go w grono kandydatów do chrztu. Najpierw musiał zasłużyć na szacunek swojego otoczenia, jeszcze pogańskiego. Natomiast świadkowie znani biskupowi musieli publicznie zapewnić o dobrym zdaniu, jakie na temat kandydata mieli oni sami, a także ludzie z jego najbliższego otoczenia. Dopiero wtedy można było zapytać kandydata o motywacje, jakimi kierował się wyrażając pragnienie chrztu.

Jeżeli w trakcie egzaminu został kandydat zdołał przekonać biskupa o prawdziwie religijnych swoich motywach, wówczas padało pytanie o jego stan cywilny i społeczny. Chodziło głównie o to, by się dowiedzieć, kim był kandydat: czy był osobą samotną czy też związaną małżeństwem; osobą wolną czy niewolnikiem. O tego zależało, jakie wymagania należało postawić kandydatowi.

Kandydat lub kandydatka informowali również biskupa o tym, czy jest osobą wolną, czy też niewolnikiem. Wiązało się to nie tylko ze swobodą w wyborze religii i możliwością wypełniania obowiązków chrześcijańskich, ale również ze sprawdzeniem dotychczasowego postępowania kandydata. Inaczej traktowano niewolników mających za właściciela chrześcijanina, a inaczej tego niewolnika, którego właściciel był poganinem. Kościół nie odmawiał możliwości chrztu żadnemu z nich, ale uwzględniał indywidualną sytuację każdego. Niewolnik chrześcijanina musiał mieć od swego pana „świadectwo, że jest godny” i pozwolenie na uczestnictwo w ćwiczeniach przewidzianych dla katechumenów. Był to rodzaj świadectwa moralności. Niewolnik poganina z kolei nie musiał takiego świadectwa swojego właściciela przedstawiać, ale otrzymywał zadanie, by solidnie wywiązywać się ze swoich obowiązków i nie dawać swemu panu żadnego powodu do frustracji oraz narzekania na chrześcijan.

Kandydat podawał, jaki zawód wykonuje. Była to ważna informacja, bo istniało cały szereg profesji, których chrześcijanie ze względów religijnych nie mogli wykonywać. Do takich profesji należały: wszystkie zawody związane ze stręczycielstwem oraz prostytucją; zawody związane z widowiskami cyrkowymi i aktorskimi; wszelkiego rodzaju wróżbici i astrologowie; zatrudnieni przy sprawowaniu kultu pogańskiego; funkcje związane z pełnieniem wyższych urzędów administracyjnych. Generalnie chodziło o zawody związane przede wszystkim z bałwochwalstwem, rozwiązłością oraz szafowaniem ludzkim życiem. Z wykonywania tych zawodów kandydat do chrztu musiał bezwzględnie i w sposób bezwarunkowy zrezygnować.

Istniały również profesje, które wprost nie godziły w moralność chrześcijańską, ale których wykonywanie mogło stwarzać niebezpieczeństwa dla wiary. Przykładowo praca rzeźbiarza czy też innego rzemieślnika, którym można było zlecić prace np. dla świątyni pogańskiej. Nie mogli takich zleceń przyjmować. Tak samo oceniano wszystkie zajęcia nawet luźno związane z kultem pogańskim. Do takich zajęć należały więc m.in. te związane z zawodami cyrkowymi, bo takie zawody urządzano z okazji świąt pogańskich i były one traktowane jako część obchodów ku czci patronalnego bożka. Każdy więc czynny uczestnik tych zawodów cyrkowych stawał się uczestnikiem kultu bałwochwalczego. Podobna sytuacja był aktorów biorących udział w widowiskach. Tak też traktowano wszelkie prace związane z utrzymaniem świątyń, propagowaniem pogańskiego kultu. Stąd zakaz dla rzemieślników, których prace mogły być pomocne dla tego kultu. 

Na podstawie przedstawionych warunków łatwo się przekonać, że wymagania moralne stawiane chętnym do przyjęcia chrztu już na wstępie tej drogi, były wysokie, a nawet radykalne. Każdy z kandydatów już na tym wstępnym etapie musiał odznaczać się na tyle wysokim stylem życia, by zasługiwać na respekt i szacunek najpierw w środowisku pogańskim, a następnie chrześcijańskim. Egzaminujących nie interesowały natomiast zdolności intelektualne kandydatów, ani też znajomość prawd wiary. Na ich poznanie i zrozumienie był jeszcze czas. Biskup tylko ogólnie przedstawiał istotne prawdy wiary i pytał kandydata, czy w to wierzy. Po pomyślnym egzaminie kandydat stawał się katechumenem.

Katechumen wracał do swoich zajęć, o ile były one możliwe do pogodzenia z wymogami moralności chrześcijańskiej. Od tej chwili pozostawał pod duchową opieką delegowanych chrześcijan, prawdopodobnie wybranych przez niego świadków oraz urzędowo ustanowionych członków wspólnoty (prezbiterzy, diakoni, lektorzy). Wszyscy oni „mieli obowiązek czuwania nad życiem i postępowaniem kandydatów, aby nie dopuścić do wspólnoty tych, którzy są winni wykroczeń, uczciwych zaś serdecznie przyjmować i czynić ich z dnia na dzień lepszymi”[2]. Zadanie tych opiekunów katechumena sprowadzało się głównie do zwracania uwagi na jego postępowanie. Mogli mu także służyć pomocą w sytuacjach stanowiących zagrożenie dla jego wiary. W praktyce był to bardzo dyskretny nadzór, nie komplikujący życia katechumena.  

Zwyczajowo katechumen miał dwa lub trzy lata czasu na bliższe zapoznanie z Pismem Świętym oraz nauką Kościoła[3]. Jednocześnie w tym czasie miał wdrażać się w praktyki ascetyczne, zwłaszcza: post, jałmużnę, umartwienia. Katechumen sam musiał się przekonać do przestrzegania zasad moralności chrześcijańskiej i całym zaś swoim postępowaniem miał udowodnić wspólnocie wierzących szczerość swoich zamiarów. Jeżeli próba wypadała pomyślnie, a katechumen wyrażał gotowość, czas oczekiwania na chrzest mógł ulec nawet znacznemu skróceniu. Mogła się także zdarzyć sytuacja przeciwna. O skróceniu lub wydłużeniu czasu próby katechumena decydował miejscowy biskup, który śledził jego postępy moralne i zapewne idąc za radą ludzi odpowiedzialnych za katechumena.

Katechumen zyskiwał również pewne prawa. Jednym z najważniejszych była możliwość uczestnictwa w liturgii słowa podczas Mszy Świętej oraz we wszelkiego rodzaju nabożeństwach, podczas których czytano i objaśniano Pismo Święte. Z tego powodu w Kościele łacińskim tych katechumenów nazywano „audientes”, czyli „słuchający”, bo mieli prawo słuchać słowa Bożego w czasie liturgii. Udział w tych nabożeństwach nie był dla katechumenów obowiązkowy, jakkolwiek duszpasterze gorąco ich zachęcali do gorliwego w nich uczestnictwa. Zachęcano ich zwłaszcza do udziału w niedzielnej Eucharystii, podczas której głoszona była homilia.

Udział katechumenów w liturgii słowa odbywał się na specjalnych zasadach. Katechumeni odseparowani od katechumenek, w wyznaczonym dla każdego z nich miejscu, oddzieleni również od pozostałych wiernych, mogli przebywać w miejscu sprawowania liturgii słowa, aż do jej zakończenia. Gdy ona dobiegła końca, a więc po homilii przewodniczący celebry albo diakon odsyłał katechumenów, czyli polecał im opuszczenie miejsca sprawowania liturgii eucharystycznej. W liturgii łacińskiej ukuto nawet specjalną formułę odesłania katechumenów. Mówiono o „missa”, czyli o odesłaniu katechumenów[4]. W późniejszych czasach, kiedy już katechumenów w Kościele nie było i nikogo w trakcie sprawowania Eucharystii z kościoła nie odsyłano, słowem tym kończono cały obrzęd. Tak powstało słynne: „Ite missa est” na końcu sprawowania Eucharystii, a samo słowo „missa” dało początek nazwie „msza”, oznaczającej cały obrzęd[5].

« 1 2 3 4 5 »
oceń artykuł Pobieranie..