Człowiek Starego Testamentu przeżywa chorobę w obliczu Boga.
Choroba, chociaż była dopuszczana przez Boga, o czym doskonale wiedzieli Izraelici, jawiła się jako zło - czyli stan ułomności, słabości człowieka (zob. Ps 38,11). Była zatem postrzegana jako antyteza zdrowia, będącego przejawem pełni sił życiowych. Stąd też w przekazach prorockich obietnice eschatologiczne przewidywały, że w nowym świecie, w którym człowiek ma doświadczać pełni szczęścia, nie będzie chorób, ani cierpień, ani łez:
„Powiedzcie małodusznym: «Odwagi! Nie bójcie się! Oto wasz Bóg, oto - pomsta; przychodzi Boża odpłata; On sam przychodzi, by zbawić was». Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie” (Iz 35,4-6; por. 25,8; 65,19); „Żaden mieszkaniec nie powie: «Jestem chory». Lud, który mieszka w Jeruzalem, dostąpi odpuszczenia swoich nieprawości” (Iz 33,24).
Wynika to z przekonania, że w świecie, który został uwolniony od grzechu, ustaną także oddziaływać na ludzi następstwa grzechu. Wszystko to ostatecznie miało się dokonać przez Boga, który w celu wypełnienia tychże obietnic miał wzbudzić Sługę Pańskiego. Obarczenie się Sługi Pańskiego ludzkim cierpieniem i słabościami miało bowiem posiadać wartość ekspiacyjną za winy grzeszników, dając im w konsekwencji uzdrowienie:
„Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53,4-5).