Wzrastająca liczba nowych gmin chrześcijańskich wymusiła znalezienie nowych przełożonych.
Powołanie na urząd
Wszyscy przełożeni wspólnoty pochodzili z wyborów. Ta zasada dotyczyła wszystkich duchownych, choć najwięcej emocji wywoływały wybory biskupa. Początkowo wybierała go cała wspólnota[6]. Mogli wybrać jednego spośród siebie, a równie dobrze kogoś pochodzącego spoza wspólnoty. Sam mechanizm wyborów był prosty, choć w miarę upływu czasu następowały w nim zmiany. Wiązało się to przede wszystkim z powiększaniem się wspólnot. W małej wspólnocie takie wybory było łatwo przeprowadzić, ale gdy wspólnoty stawały się liczne, konieczne było wprowadzenie pewnych mechanizmów. Powoływano np. grupy elektorów, albo cedowano prawo wyborów na kogoś, np. na duchownych.
Najczęściej wyborów dokonywano przez aklamację, bez liczenia głosów. W praktyce wyglądało to tak, że wspólnota zbierała się w miejscu sprawowania Eucharystii, np. w kościele, ktoś poddawał nazwisko albo imię kandydata, a zebrani przez aklamację na niego się godzili. Swoją aprobatę mogli wyrazić przez podniesienie ręki, albo przez stosowne okrzyki. Same wybory mogły być poprzedzone agitacją prowadzoną przez zwolenników jednej czy drugiej kandydatury.
Kandydaturę podawano w różny sposób. Nie było w tej materii przepisów, a wszystko zależało od lokalnych zwyczajów, albo nawet od okoliczności chwili. Do naszych czasów zachowały się tylko pojedyncze relacje z takich wyborów. Bardzo znany jest wybór św. Ambrożego na biskupa Mediolanu. Był wówczas namiestnikiem cesarskim w Mediolanie i przyszedł do kościoła aby podczas wyborów nowego biskupa, przypilnować porządku, bo wybory zapowiadały się bardzo burzliwe. Gdy Ambroży znalazł się w kościele ktoś z tłumu – biograf zapisał, że było to jakieś dziecko – krzyknął: „Ambroży biskupem”. Wszyscy pozostali to podchwycili i wybór został dokonany[7]. Podobnych świadectw mamy więcej. Wybranego w ten sposób kandydata przedstawiano biskupom sąsiednich wspólnot. Jeśli oni nie mieli zastrzeżeń, elekt mógł zostać ustanowiony biskupem.
W przypadku prezbiterów i diakonów więcej do powiedzenia miał biskup. To on przedstawiał, czy tez podsuwał kandydata do zaaprobowania. Jeśli wierni wyrazili zgodę, biskup już nikogo innego nie musiał pytać o aprobatę. On sam wprowadzał tych kandydatów na urząd prezbitera czy też diakona.
Jakkolwiek procedura wyborów wydaje się prosta i przejrzysta, to w praktyce było to proces nieco bardzie złożony. Przede wszystkim już od czasów św. Pawła określano warunki, jakie powinien spełniać kandydat, zarówno na biskupa, jak też na niższe stopnie duchowieństwa. Te wymagania zazwyczaj były uchwalane na synodach. Nie zawsze musiały być ściśle przestrzegane, ale generalnie zwracano na nie uwagę. Z tego choćby powodu, że jeżeli jakiś warunek nie został spełniony, to później można było zakwestionować, albo nawet unieważnić wybory. Zwracano uwagę zwłaszcza na wiek kandydata, na jego staż chrześcijański, czyli na to by nie był wybrany zbyt szybko po chrzcie, a wreszcie na jego postawę moralną i wyznawaną wiarę. W tym ostatnim przypadku przestrzegano, by przypadkiem jego poglądy religijne nie były sprzeczne z dogmatami wiary. Natomiast nie weryfikowano jego wiedzy teologicznej, czy też znajomości Pisma Świętego. Jeżeli w tym zakresie miał braki, to po wyborze musiał je sam eliminować.
Interesująca też była kwestia okoliczności w jakich kandydat przyjął chrzest. Jeżeli to uczynił w chorobie, a więc niejako w zagrożeniu życia, to nie mógł zostać duchownym. Lękano się by chrzest nie był wymuszony i nie w pełni dobrowolną decyzją. To mogło później skutkować w chwilach próby brakiem odwagi w opowiedzeniu się za Chrystusem.
Zdarzały się sytuacje, gdy któreś nawet z ważnych kryteriów nie było zachowane. Mamy przykłady biskupów wybranych w młodym wieku, albo też krótko po chrzcie. Tak zdarzało się w przypadku wielkich osobowości. Mimo tego, że w chwili wyboru nie spełniali wymaganych warunków, później najczęściej okazywali się wspaniałymi biskupami.
Wybór duchownych przez wspólnotę niósł - zwłaszcza w pierwszych albo też małych wspólnotach – pewne zagrożenia. Jeżeli wspólnota była mała to często w swoich szeregach nie miała ludzi wybitnych. Biskupami zostawali w takim przypadku ludzie przeciętni, mało wykształceni, co niosło za sobą duże niebezpieczeństwa. Oni przecież musieli potem głosić kazania i katechezy, stanowić prawo, bronić prawd wiary. A przecież nie było szkół teologicznych, w których mogliby uzupełniać swoje wykształcenie. Nie powinno więc dziwić, gdy w czasie sporów teologicznych nie zawsze umieli się właściwie zachować.