Z okazji święta św. Jakuba Apostoła - patrona Brzeska - przypominamy o pierwszej diecezjalnej pielgrzymce do Santiago de Compostela.
Coraz więcej osób wybiera się na Camino, dzięki m.in. promowaniu tej formy pielgrzymowania przez Diecezjalne Duszpasterstwo Pielgrzymkowe ITER, a przede wszystkim przez brzeskie sanktuarium św. Jakuba przy Via Regia, które od kilku lat intensywnie przypomina o wielkiej historii Camino, polskich szlakach wiodących do Santiago de Compostela, także tych przebiegających przez diecezję tarnowską. Z okazji święta św. Jakuba - patrona Brzeska przypominamy o pierwszej diecezjalnej pielgrzymce do grobu apostoła w Hiszpanii. Mamy nadzieję, że jej przywołanie zachęci kogoś do wybrania się w jedyna taką drogę...
Celtowie i cud
Nie byli pierwsi, którzy poszli do Santiago de Compostela. Byli jednak pierwszą diecezjalną grupą, która zapoczątkowała tarnowskie pielgrzymowanie do grobu św. Jakuba. - W roku jubileuszu diecezji chcieliśmy zaproponować ludziom nową formę pielgrzymowania, która byłaby przedłużeniem Pieszej Pielgrzymki Tarnowskiej na Jasną Górę - mówił w 2011 roku ówczesny dyrektor Diecezjalnego Biura Pielgrzymkowego ks. Czesław Konwent. Istotnie, hiszpańska grupa rozpoczęła swą pielgrzymkę 25 sierpnia na Jasnej Górze, gdzie pobłogosławił ją bp Andrzej Jeż, który witał PPT. Z Porąbki, przez Brzesko i Jasną Górę, pielgrzymi udali się busem do Bolesławca, a stamtąd do Ars, Lourdes, Biarritz aż do Cerebreiro, leżącym na francuskiej drodze do Santiago.
Cerebreiro to wioska, która szczyci się celtyckimi korzeniami. Jest swego rodzaju skansenem, w którym rozsiadły się na szczycie góry kamienne, kryte strzechą domy - dziś albergi i hotele. Pielgrzymi przybywają tam o zachodzie słońca, które delikatnym światłem wypełnia gwarne uliczki wioski, pełne pątników. Jest niedziela, więc Msza św. w romańskim kościele, który przechowuje relikwie cudu eucharystycznego. - Msza po polsku, ale jedno czytanie musi być po hiszpańsku, bo przychodzą na nią parafianie - mówi pilnujący świątyni franciszkanin, który podczas nabożeństwa wyświetla na ekranie teksty mszalne w kilku językach. To pierwsze takie spotkanie z ludźmi, którzy wędrują do św. Jakuba z całej Europy. Są między nimi Niemcy, jadący do Santiago rowerami. - Życzymy wam dobrej drogi - uśmiechają się na pożegnanie.
Jedna z dróg Camino.Buen Camino!
Wczesnym rankiem grupa wchodzi na pielgrzymi szlak w Sarrii. Stare, średniowieczne miasteczko leży w regionie Galicia, w którym 150 dni w roku pada deszcz. Jest chłodno, ale niebo wydaje się być dla idących łaskawe. Na twarzach widać jeszcze zmarszczki snu, które powoli wygładza entuzjazm, przejęcie i ciekawość. Kije do nordwalkingu rwą się do marszu, który zrazu jest energiczny, może za bardzo, bo grupa rozdziela się, upodabniając się do innych pielgrzymów. Ale tak ma być. - Zobaczycie, że ludzie wędrują samotnie lub w niewielkich grupkach, w ciszy. Camino sprzyja indywidualnej modlitwie i refleksji - wyjaśniał jeszcze przed marszem ks. Konwent. Istotnie, Camino jest okazją do indywidualnych rekolekcji w drodze. Ciszę przerywa jednak co rusz hiszpańskie „Ola!” albo „Buen camino!”. Wypowiadają je Hiszpanie i Włosi, Niemcy i Francuzi, a nawet skośnoocy Azjaci z nieznanego kraju. Droga zapełnia się młodymi i starymi, grupka roześmianych dzieciaków przemyka szybko na rowerach. Od razu czuć tutaj europejską wspólnotę, którą łączą chrześcijańskie korzenie. Camino jest tego świadkiem dla 150. tysięcy pielgrzymów, którzy co roku przemierzają pieszo, rowerem lub konno drogi do Santiago. Pierwszy etap kończy się Port Marin, trzeba jeszcze przekroczyć rzekę i wejść na ogromne schody prowadzące historyczną bramą do miasteczka, w którym góruje romański kościół jak warowny zamek, niestety zamknięty. Konieczne też trzeba podbić kredencial, czyli kartę pielgrzyma, która jest pieczątkowym zapisem przebytej drogi, ważnym by uzyskać potwierdzenie odbycia pielgrzymki, czyli compostelę.
Uroki i buty
Początkowy entuzjazm przycichł nieco w ciągu kolejnych dwóch dni wędrowania. Coraz bardziej czuło się przebyte kilometry, które pozostawiały ślady na stopach w postaci bąbli i otarć, do tego zakwasy dojmująca chęć odpoczywania. Grupa wyruszała na szlak bardzo wcześnie, około godz. 6, trzeba było używać latarek, by nie pogubić się na drodze delikatnie znaczonej żółtymi strzałkami i słupami z obowiązkową złotą muszlą na błękitnym tle. - Czuję się jak na manewrach wojskowych - mówi z uśmiechem pan Józef, najstarszy, bo 80. letni uczestnik pielgrzymki. Trudno idzie się w ciemnościach, ale niezatarte pozostanie wspomnienie cieni rzucanych przez idących na ściany mrocznych wąwozów, jakby i one też pielgrzymowały. Światło dnia wydobywa z cienia galicyjskie wioski, kamienne domy, zagrody, stajnie, dziwne domki na wysokich postumentach, zwieńczone krzyżem, które okazują się suszarniami kukurydzy. Czasem drogę przecina stado krów, psy patrzą leniwie na przechodzących nawet nie ruszając ogonem. Z rzadka który kościół jest otwarty, ale wszystkie urzekają romańskim, skromnym pochodzeniem. Część drogi wiedzie przez kwitnące o tej porze wrzosowiska lub przez wonne lasy eukaliptusowe. Często przechodzi się alejami starych dębów obrośniętych bluszczem, wzdłuż kamiennych murków oddzielających pola i łąki. Niebo jest łaskawe i ani razu nie pada deszcz. Leje dopiero po ukończeniu odcinka i nocą. Uroki Galicii przyćmiewa jednak ból spuchniętych stóp i ociężałych łydek, które w żelaznym uścisku trzymają górskie buty, niestety nieodpowiednie na tę trasę. - Czasem miałam ochotę je wyrzucić albo spalić, jak to się podobno niegdyś działo po przejściu pielgrzymki - mówi pani Renata. Zaciskając zęby trzeba iść dalej, a każdy słupek Camino obiecuje, że koniec tuż tuż…
Przed Santiago de Compostela.Stan euforii
Po przejściu nawet
Tekst ukazał się w "Gościu Tarnowskim" w nr 39 w 2011 roku.