Misjonarz ks. Tomasz Fajt 10 sierpnia był gościem dekanalnego spotkania młodych w parafii Nagoszyn.
Opowiadał o swojej misji, która jest bardzo rozległa. Do parafii Conception, w której pracuje, przynależy ok. 30 wiosek. Najdalsza oddalona jest 200 km od misji w głąb lasu, a ten przypomina las Amazonii ze względu na bliskość granicy z Brazylią. Wioski są malutkie, liczące od 30 do ponad setki mieszkańców. Drzewa i zwierzęta - ogromne, w rzekach pływają piranie.
- Ludzie, wśród których pracujemy, to Indianie z plemienia Chiquitos i tzw. górale - ludzie, którzy zeszli z gór. Różnią się od siebie, przede wszystkim sposobem podejścia do wielu spraw. Ludzie z gór są twardzi, mają kamienne i surowe oblicza jak skały, są zaradni i nauczeni pracy. Mają też swoje zwyczaje i wierzenia. Ciężko przebić się do nich. Chiguitańczycy są ich zupełną odwrotnością. To z kolei typowi południowcy, na wszystko mają czas, mówią, że wszystko potrafią zrobić, dla nich nigdy nie ma problemu - opowiadał ks. Tomasz, a żeby zobrazować ich charakter, przywołał historię, kiedy u jednego stolarza zamówił szafkę na ubrania. Fachowiec zapewnił, że wie, jak ją zrobić i gotowa miała być za kilka dni. Tak minął jeden tydzień i kolejny, potem miesiąc. Misjonarz do dziś nie ma zamówionego mebla.
- Ciężko się z nimi umówić nawet na Mszę św. Są takie miejsca, gdzie ludzie czekają, ale regułą jest, że kiedy misjonarz dotrze do wioski, dopiero wtedy zwołuje wszystkich, mimo że był umówiony. Bije w dzwon raz, drugi, trzeci i dwudziesty i oni dopiero powoli się schodzą - mówił ks. Tomasz, przyznając, że prawdą jest, żeby odnaleźć się w kulturze Boliwijczyków, potrzeba trzech rzeczy - cierpliwości, cierpliwości i jeszcze raz cierpliwości.
Opowiadał też historię, jaka przydarzyła mu się w Wielki Wtorek. To wtedy tam odprawia się Mszę Krzyżma św., na którą przyjeżdżają biskup i wszyscy kapłani z wikariatu czy diecezji. Księża czekali już w zakrystii na wyjście z procesją, kiedy wpada do niej siostra i mówi ks. Tomaszowi, że wołają go ludzie czekający na zewnątrz. Okazało się, że wołają go do pogrzebu, ludzie już czekali na cmentarzu. - To niemal standard, że urządza się tam pogrzeb, a jak przechodzą obok plebanii, to przypominają sobie, że jeszcze po księdza trzeba wstąpić - mówił kapłan.