Ktoś pomyśli, że to historia jak z telenoweli. A to życie człowieka z Nowego Sącza, którego znacie.
Historia Grzegorza Czerwickiego to opowieść na niezły film. Niedawno podzielił się nią z czytelnikami "Gościa Niedzielnego". Opowiadał o tym, jak wychował się w blokowisku Nowej Huty, w rozbitej rodzinie. W domu alkohol lał się strumieniami. Sam zaczął się staczać. Dwanaście lat swojego życia spędził w więzieniu. Tam papierosy gaszone na ciele, nocne pobudki, upokarzanie, myśli samobójcze.
"Wiesz, co mnie trzymało przy życiu?" - pytał Grzegorz w tekście "Bez znieczulenia" (GN 45/2019). "Myśl, że mam młodszą siostrę. Młodszą o 17 lat. To dla niej przetrwałem to piekło".
I choć po ludzku ta historia nie miała prawa się dobrze skończyć, to jednak tak się stało. Pojawił się Bóg i wymodlona przez babcię przyjaźń ze św. Faustyną. Jezus zaczął prostować jego poplątane życie. Dziś jest szczęśliwym mężem i ojcem. Wydawać by się mogło, że Bóg już zrobił dla niego wszystko. Pomógł odmienić życie, założyć rodzinę, znaleźć pracę.
Od czasu wyjścia sporo jeździ po szkołach i wspólnotach z programem profilaktycznym, jak przeciwdziałać złu, opowiadając młodym ludziom swoją historię. Program realizowany jest w całej Polsce.
I wiecie co się stało?
W przypadkowym mieście, w przypadkowej szkole, przypadkowo wspomniał o swojej siostrze, którą widział ostatnio, gdy miała 3 latka, i że nie ma pojęcie, kto ją zaadoptował, gdzie mieszka, jak żyje.
Po spotkaniu podeszła do niego jedna z organizatorek i zapytała, czy mógłbym z kimś porozmawiać. Spieszył się do drugiej szkoły, chciał więc przeprosić i odmówić, ale coś go tknęło, żeby zostać te pięć minut dłużej.
W gabinecie u psychologa siedziała młoda dziewczyna i płakała. Powiedziała, że poruszyła ją jego historia. Szczególnie fragment o siostrze. Sama też była adoptowana. Zaczęła pytać o szczegóły, jak siostra Grzegorza miała na imię, kiedy i gdzie się urodziła, i po każdej z odpowiedzi coraz mocniej płakała i otwierała oczy... Okazało się, że to jego siostra.
"Po ludzku praktycznie nie było szans, aby ją znaleźć. Od 4 lat bezskutecznie gonili mnie od jednej instytucji do drugiej, w której szukałem śladu, gdzie może dzisiaj być. Miała nowe imię i nazwisko. W tym roku skończyła 18 lat, co utrudniało sprawę jeszcze bardziej. Pytałem już Boga: - Czy zamierzasz coś z tym zrobić?... a tu cisza" - opowiada nieprawdopodobną historię Grzegorz na swojej stronie.
"I któregoś dnia pojechałem do przypadkowej szkoły w małym mieście, akurat tylko dwie klasy mogły być na mojej prelekcji. Przypadkiem jedna z tych klas, to była jej klasa. Ona przypadkiem była na tej prelekcji, bo nie miało jej być tego dnia w szkole... Taki przypadek. Słuchała obcego faceta, który coś tam, przypadkiem, wspomniał o siostrze, której nie widział od 15 lat. Coś ją tknęło, żeby z nim zagadać. Coś ją tknęło... CZY KTOŚ TO OGARNIA???" - pyta Grzegorz.
Mały Grzegorz ze swoją mamą arch. domowe Grzegorza CzerwickiegoNiebawem jego historię przeczytacie także w papierowym wydaniu "Gościa Niedzielnego".