Wraz z Adwentem rozpoczął się w Kościele w Polsce trzyletni cykl duszpasterski poświęcony Eucharystii.
Pierwszy rok cyklu przeżywamy pod hasłem „Wielka tajemnica wiary”. Poświęcony jest wierze w tajemnicę Eucharystii. – Musimy przypomnieć sobie, odnowić wiarę w to, czym jest Eucharystia, a właściwie Kim jest; wiarę w to, że, mówiąc językiem teologii, jest to żywy Jezus obecny pośród nas w sposób prawdziwy, realny i substancjalny – mówi ks. dr Michał Dąbrówka, dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Ogólnego tarnowskiej kurii. W diecezji przygotowany został program homiletyczny. – Korzystanie z niego może poprowadzić nas do odnowienia naszej eucharystycznej duchowości – zapewnia ks. Michał.
Poza tym na kongregacjach duszpasterskich zwraca się uwagę na konteksty tego roku w diecezji. Na przykład na potrzebę zaakcentowania szacunku do miejsc świętych. Trzecia sprawa to przygotowany przez diecezjalnego ojca duchownego kapłanów ks. Artura Ważnego program spotkań w dekanatach, który również skierowany jest na odnowienie pobożności eucharystycznej księży. – Łatwo zauważyć, że pierwszymi i głównymi adresatami naszych działań są kapłani. Musimy jednak najpierw docierać do nich z zachętą, by zwracali uwagę na tematykę roku w swojej pracy duszpasterskiej w przepowiadaniu, może w organizacji adoracji, może w inny sposób. Docieramy do pasterzy, by potem oni poprowadzili owce – dodaje ks. Dąbrówka. Trzyletni cykl w diecezji prawdopodobnie zwieńczony zostanie kongresem eucharystycznym (w historii diecezji odbyły się dwa takie wydarzenia, przed II wojną światową).
Serce przy Bogu
Łukasz Kozioł, mąż i ojciec z Trzciany koło Mielca – W listopadowy wieczór 2014 r. oddałem Bogu wszystko, co miałem, wszystko, co udało mi się wybiegać przez 33 lata swojego życia. Wieczór jak każdy inny. Przy mnie kochająca, krzątająca się po kuchni żona i troje dzieci, które z dziecięcą ufnością i dużym dystansem obserwowały nastrój taty. W pełni zanurzony w ekran telewizora słyszę niepewnie wypowiedziane słowa żony: „Łukasz, może byś pojechał do kościoła? Przyjechał obraz i ma być spotkanie dla mężczyzn”. Nie będę opisywał uczucia, które mi towarzyszyło, bo było ono dalekie od euforii. Na zewnątrz ciemno i zimno, w domu gotowy browar do otwarcia i telewizor z dobrą ramówką. Wtedy padło to samo pytanie po raz drugi. Zaciskając zęby, dla świętego spokoju i utrzymania poprawnej relacji z żoną pojechałem „odbić kartę”. Szybkie parkowanie, parę kroków po schodach, obranie miejsca siedzącego, wyuczony znak krzyża, wzrok w kierunku obrazu Jezusa Miłosiernego… Pierwszy raz w życiu poczułem, że nie siedzę w ostatniej ławce sam. Towarzyszący dreszcz wykrzykiwał we mnie jedno zdanie: „Rób coś ze sobą, bo umieram w tobie”. Wzrok z obrazu dawał mi poczucie niesamowitej bliskości, porównywalnej do okresu, kiedy jako mały chłopiec siedziałem mamie na kolanach i czułem jej zapach. Nie wyszedłem z kościoła lżejszy. Ciągle miałem przy sobie swój 33-letni bagaż kolorowych doświadczeń, ale już nie musiałem i nie muszę tego nosić sam. „Jezu, ufam Tobie”. To był początek, który wpłynął na to, kim dziś jestem i dokąd podążam. Wpłynął na to, jak przeżywam dziś Mszę św. Byłem jak ten chłopiec, który zdecydował, że więcej nie pójdzie do kościoła, bo mu wszystko przeszkadzało: obecność kobiety, która źle mówiła o innych, lektora, który słabo czyta, ludzi nierówno odpowiadających, fałszujący chór, młodych, którzy czasem zerkali na smartfony. Kiedy jednak chłopiec został poproszony, by okrążyć kościół ze szklanką wody, ale tak, by nie uronić ani kropli, nie widział niczego złego, co działo się wokół, bo koncentrował się na szklance. Podobnie jest w moim życiu. Dziś, kiedy serce koncentruje się na Chrystusie, na Jego ofierze, na Eucharystii, nie mam czasu dostrzegać słabości innych. Kto wychodzi ze świątyni, z Mszy św., kto ucieka z Kościoła z powodu słabości ludzi, być może nigdy nie wszedł do niego naprawdę z powodu Jezusa.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się