Tematem refleksji styczniowych spotkań parafialnych zespołów synodalnych jest parafia jako szkoła i wspólnota miłosierdzia.
- Kiedy nie mieliśmy biednym z czego zupy ugotować usłyszałam „Czego się martwisz? To jest moje dzieło” – mówi józefitka s. Annes Danuta Rozum.
- To było na początku mojej pracy tu. Któregoś dnia nie było z czego zupy zrobić. Przyszła też pani, że potrzebuje leki wykupić, a nie mieliśmy akurat pieniędzy. Poszłam do kościoła i usłyszałam właśnie taki głos „To jest moje dzieło”. No więc od tej pory jak nie mamy nic to, to właśnie to „nic” dajemy i za chwilę mamy znowu. Jezus się tym opiekuje, to jego dzieło. Wszystko mamy z Opatrzności. Jak mamy mało, żeby ugotować obiad, to dla nas znak, że zaraz nam ktoś coś przywiezie – opowiada s. Annes, która od ponad 4 lat koordynuje pracę oddziału Caritas przy parafii Świętej Rodziny w Tarnowie. Niedawno przyszli ludzie pytać o buty. Butów nie było na stanie. Dla ludzi Caritas to znak, że pewnie zaraz będą. Popołudniu przyszło dwóch panów, którzy przynieśli pudła z obuwiem. Na co dzień w tym dużym oddziale Caritas krząta się ciągle, by ulżyć biednym 25 osób. Stykają się z różnymi obliczami biedy. Może powinni być szarzy, smutni, a są uśmiechnięci, serdeczni. – Pan Bóg dotrzymuje słowa. Jak tu być smutnym? – uśmiecha się s. Annes.
Kuchnia
W ostatnią niedzielę stycznia w ramach niedzieli synodalnej będziemy rozważać temat „Parafia szkołą i wspólnotą miłosierdzia”. Bardzo wyraźnie widać tę szkołę tu, w tej tarnowskiej parafii. Sztandarowym dziełem Caritas jest tu kuchnia, która codziennie wydaje darmo 100 obiadów. – Najczęściej jest to zupa. Dziś pomidorowa z makaronem, jutro będzie żurek z jajkiem, ale raz w tygodniu gotujemy też solidne drugie danie – objaśnia Krystyna Walasek, która 27. rok wolontaryjnie pracuje w Caritas. Jest tu codziennie w porze obiadu. Od rana, od 7, pracuje Teresa Wardzała. – Przyjmuję dary, które nam przywożą, spisuję, segreguję, potem przygotowujemy produkty na obiad, do kotła. Trzeba przyjąć i wyłożyć chleb do rozdawania, jak trzeba to także porobić paczki – dodaje pani Teresa. Przed południem przychodzą ludzie po zupę. Codziennie Jarosław Gluglak, wolontariusz Caritas, jest jednym z tych, którzy wypełniają nią duże słoiki i idą z zupą do tych, którzy już nie wychodzą z domów, obłożnie chorych, niedołężnych. – Dziś jeszcze chciałem paczki zabrać, ale nie dam rady. Mam 4 słoiki, poza tym chleb. Więcej na raz nie wezmę. Zaniosę później – mówi.
Szkoła miłosierdzia
Krystyna Walasek wspomina siostrę zakonną Deodatę, która kiedyś ją zaprosiła do Caritas. – Przychodziłam do sąsiadki, do której zaglądała też s. Deodata. Tam się spotkałyśmy. Kiedyś powiedziała: „Krysiu przyjdź do nas. Bardzo potrzebujemy ludzi” – wspomina. Miała w rejonie 15 podopiecznych. Chodziła pogadać, zanieść pomoc, pomodlić się z nimi. Dziś pracuje w „centrali. Teresa Wardzała w działalność oddziału zaangażowana jest od 2004 roku. – Najpierw sama przyszłam po pomoc. Nie pracowałam, sytuacja była trudna i przychodziłam po zupy, jak teraz ci nasi podopieczni, którzy są na jadalni. Księgowa ówczesna zapytała mnie, czy nie mogłabym im tu pomóc. Mogłam, to zaczęłam pomagać – opowiada. Często kwestowała dla Caritas w sklepach, przy zbiórkach żywności. Potem dostała pracę, to przychodziła pomagać w soboty w księgowości. Od kiedy w 2009 roku przeszła na emeryturę jest tu cały czas. - Była we mnie i nadal jest potrzeba, by coś dać od siebie w Caritas. Tym bardziej, że sama korzystałam z pomocy– mówi. Pan Jarek, zanim został wolontariuszem, także otrzymał pomoc Caritas. – Mama była chora. Dziesięć lat przed śmiercią lat leżała niewidoma i sparaliżowana. Opiekowałem się, ale słabo zarabiałem. Ciężko było. Siostra Deodata prosiła, bym przychodził po zupy i nie wstydził się. Zabierałem posiłek rodzicom do domu. Oboje już dawno zmarli, a ja zostałem, dalej noszę obiady, zupę potrzebującym – opowiada.
Jolanta
Siostra Annes zapewnia, że starają się nie tylko dać zupę. Próbują trochę zmienić postrzeganie świata przez potrzebujących. – Wielu ma brak poczucia sensu życia, poczucia własnej godności. Trzeba dać posiłek, ale i starać się podeprzeć, podtrzymać na duchu – mówi zakonnica. Jolanta Rybak od 20 lat korzysta z kuchni Caritas. – Mąż jest po wylewie, nie mówi, nie rusza się. Troje dzieci teraz mam na utrzymaniu, nie pracują, a jeden to „ancymon”. Żyjemy z jednej renty. Trudna jest sytuacja, co zrobić – mówi. Ciężko mają też inni. – My trochę w tej jadalni jesteśmy jak rodzina. Zdarza się, że któraś płacze, to trzeba pocieszyć, ktoś smutny, to zagadać. Dać drugiemu wygadać się – dodaje. Zawsze jednak pani Jola, jak mówi znajduje wiele serca, życzliwości. – To nawet działa tak, że ci, którzy przychodzą po pomoc, nie zawsze po drodze z Kościołem, ale dostając dobro, bezinteresownie, łatwiej uwierzyć, że Bóg jest dobry – mówi.
Mianownik
Jadowniki koło Brzeska. Caritas tu to taki żywy pomnik Jana Pawła II. Ta sprawa jednoczy całą parafię. Jest wspólnym dziełem. Mianownikiem. Cokolwiek by się w parafii działo, zawsze towarzyszy temu skarbonka z logo Caritas. Zawsze pomoc bliźniemu jest w sercu zainteresowania wspólnoty. – Mamy swoje akcje. Robimy charytatywny festyn, mamy wypożyczalnię sprzętu rehabilitacyjnego, zorganizowaliśmy 80 pielgrzymek parafialnych (zawsze staramy się zabrać, gratis, jakichś podopiecznych), organizujemy jubileusze małżeńskie, adopcja dziecka poczętego, ale i mamy adoptowanych 3 rodziny syryjskie. Długo by wyliczać – przyznaje Maria Świerczek, która od ponad 20 lat kieruje oddziałem w Jadownikach. Kiedyś była pielęgniarką środowiskową. – Zawsze brakowało mi tego, że aby nieść pomoc instytucja i urzędy musiały uruchomić machinę papierkową. Przyszłam do Caritas, bo tu pomagamy z dziś na dziś, w jednej chwili. Trzeba mleko, jest mleko., Trzeba pieluchy, są pieluchy. Szybko, ale zarazem systemowo – dodaje. Ten system w Jadownikach jest kluczem efektywności. System nazwa się „wspólnota”.
Oko i ucho
W zespole Caritas jest dziś 12 pań. Tak się składa, że każda mieszka na innej ulicy, innej części parafii, mają oczy i uszy otwarte, więc trzymają rękę na pulsie. – Były przypadki, losowe zdarzenia, które wymagały interwencji, szybkiej pomocy. To pierwszy telefon wykonuję do pani Marii, która już wie czego trzeba, albo nawet Caritas już zdążył pomóc – mówi Jarosław Sorys, sołtys Jadownik, a także jeden z dobroczyńców Caritas. Przez wiele lat efektywnej działalności system działa. Wolontariuszki są znane, więc i do nich ludzie zgłaszają potrzebę pomocy. – Moja sąsiadka widząc moją trudną sytuację wiedziała, gdzie z tym pójść, do kogo się zgłosić, i zadzwoniła do pani Marysi. Tak trafiłam pod opiekę Caritas – przyznaje Wiesława Zydroń. Pani Wiesia od paru lat zmaga się dzielnie z chorobą nowotworową. Żyją z jednej pensji, leczenie zabrało wszelkie oszczędności, więc czasem brakuje. Jadowniki są wsią, choć podmiejską i dużą. – U nas jeszcze ze sobą rozmawiamy i także w dobrym znaczeniu wiele o sobie wiemy. Do absolutnych wyjątków należy sytuacja, że kogoś coś „boli”, potrzebuje pomocy, a my późno się o tym dowiadujemy – dodaje sołtys Sorys.
Wspólnota
Ten system to stale 70 rodzin objętych pomocą, to rocznie około pomoc materialna wartości ok. 50 tys. złotych. To czas, który trudno zmierzyć, czas dyżurów, kwest, wizyt w domach. To wszystko to jest święty czas. – Ale te comiesięczne spotkania Caritas, to jest najświętszy czas – zapewnia ks. Tadeusz Górka, proboszcz parafii. - Myślę, że to co najważniejsze, to budowanie autentycznej wspólnoty w ramach Caritas – dodaje. Panie wolontariuszki tworzą niemal rodzinę. Przychodzą na plebanię, omawiają sprawy, wymieniają się informacjami o potrzebujących, dzielą obowiązki, dzielą dyżury w czasie akcji, planują działalność, ale też mają formację. – Staram się jakąś katechezę powiedzieć, modlimy się, także modlitwą brewiarzową dodaje proboszcz. To pozwala złapać perspektywę, że jesteśmy tu z powodu Jezusa, z powodu tego, że wszystko, cokolwiek czynimy „jednemu z tych najmniejszych”, to samemu Jezusowi czynimy. – Jak w rodzinie, która dobrze funkcjonuje, ludzie rozmawiają ze sobą, słuchają się, to jest zrozumienie, wzajemna pomoc, troska. Potrzebna jest ta regularność formacji. To jest jak napęd, paliwo. Jazda z pustym bakiem szybko by się skończyła – dodaje sentencjonalnie ks. Górka.