Urodziła 14 dzieci. - Każde dziecko w naszej rodzinie było oczekiwane i kochane - mówi Józefa Wójcik z Zabłędzy w parafii Piotrkowice.
Na ręce Józefy Wójcik, ks. Stanisław Stec, proboszcz w Piotrkowicach k. Tuchowa przekazał list gratulacyjny od biskupa Andrzeja Jeża.
- Pragnę złożyć wyrazy uznania i szczerej radości za tak piękny współudział w Bożym zamyśle przekazania życia i wychowania dzieci w rodzinie - napisał bp Andrzej Jeż.
Z mężem Józefa Wójcik pobrała się w 1957 roku. W 1959 roku zamieszkali w Zabłędzy. - W tamtych czasach, kiedy zakładaliśmy rodzinę, chyba niewielu było ludzi, którzy marzyli o licznym potomstwie. Każdy wie, jak ciężkie to były czasy. Jednak każde dziecko w naszej rodzinie było kochane. Dbałam o nie, jak tylko mogłam. Pierwsza córka urodziła się jeszcze w Olszynach, w kwietniu 1958 r. i otrzymała imię Kazimiera. Potem kolejno przyszli na świat: Bogdan, Jadwiga, Czesław, Jerzy, Wacław, Iwona, Dariusz, Jan, Bernadetta (zmarła w 3. miesiącu życia), Bernadetta, Elżbieta, Andrzej i Maciej - wspomina Józefa Wójcik.
Ks. Stanisław Stec przekazuje Józefie Wojcik list gratulacyjny od biskupa Andrzeja Jeża. Krzysztof JasińskiKiedy dzieci były maleńkie dorabiała w PGR-ze przy plewieniu buraków. Otrzymywała za to drobne sumy. Gdy dzieci podrosły, dostała pracę w rzeźni w Tuchowie, najpierw jako sprzątaczka, później przeniesiono panią Józefę do produkcji wędlin. Życie wymusiło na rodzicach konieczność ciężkiej pracy, żeby utrzymać dzieci, dlatego oboje z mężem dzielili się obowiązkami tak, żeby móc pracować zawodowo i jednocześnie wychowywać dzieci. Mąż pracował na zmiany, dlatego udawało się to pogodzić. Mieli małe gospodarstwo. Kiedy pierwsze dzieci podrosły, starsze córki zajmowały się młodszym rodzeństwem i domem, starsi chłopcy pomagali ojcu w gospodarstwie.
Józefa Wójcik w gronie rodziny. Krzysztof Jasiński- Nie było nam łatwo. Nasze dzieci od maleńkiego nauczone były pracowitości i uczciwości. Nie stać nas było na zbytki, zabawki. Dlatego dzieci często na swoje potrzeby, nawet na przybory szkolne, musiały sobie zapracować same, pomagając np. sąsiadom w pracach polowych. Dorastały w czasach, kiedy bardzo ciężko było zyskać szacunek i społeczne poważanie wywodząc się z wielodzietnej rodziny. Trzeba było nieustannie udowadniać sobie i innym, że jest się uczciwym i wartościowym człowiekiem, a nie marginesem społecznym. Rodzina wielodzietna nie mogła też liczyć na taką pomoc państwa, jaką się dzisiaj spotyka. Dlatego moje dzieci nie tylko są uczciwe, pracowite i zaradne, ale też zżyte z sobą i ze swoimi rodzinami. Tworzą szczęśliwe związki, dbają o dzieci, dając im to, czego sami nie mieli ze względu na biedę. I nie chodzi tu tylko o dobra materialne, ale przede wszystkim o wykształcenie. Moje wnuki chodzą do dobrych liceów, studiują na najlepszych uczelniach w Polsce, m.in. AGH w Krakowie, Uniwersytecie w Rzeszowie. Część z nich już ukończyła studia. Dwie wnuczki są absolwentkami wydziału ochrony środowiska i dziennikarstwa. Jedna została nauczycielką - opowiada pani Józefa.
Obecnie ma 13 dzieci, 40 wnucząt i 21 prawnucząt.