Z ks. Arturem Mularzem diecezjalnym koordynatorem programu "Młodzi na progu" rozmawia Grzegorz Brożek.
Grzegorz Brożek: Co jest takiego szczególnego w programie przygotowania do bierzmowania „Młodzi na progu”?
Ks. Artur Mularz: Że młodzi prowadzą młodych. Młodzi, którzy są czasem rok, dwa, trzy starsi od tych, którzy właśnie przygotowują się do bierzmowania. Od tych, których przygotowują. To są w zasadzie ich rówieśnicy. Program, udział młodych ukazuje Kościół żywy, zaangażowany, który ma misję, zadania, który czuje się potrzebny. Tu każdy z tych młodych posługujących jako animatorzy wie, że on sam, jego talenty, zdolności, jego wzrost duchowy i praca nad sobą są potrzebne, bo zaraz idą do posługi, zaraz idą świadczyć.
Nie boi się ksiądz powierzyć prowadzenia innych w Kościele młodym, którzy nie mają wiedzy teologicznej, dla których pneumatologia jest słowem kompletnie obcym?
Jakkolwiek mocno by to zabrzmiało, potrzebni są tacy, jacy są. Abstrahując od tego, że wszyscy tacy jesteśmy, to owszem, potrzebna jest ich czasem skromna wiedza, potrzebna jest ich słabość, czasem bylejakość, ich poranienia, ich problemy. Przeżyte z Bogiem trudne doświadczenia w tej posłudze animatorów, posłudze prowadzenia są ważne, bo oni idą do tych, którzy mają podobne doświadczenia. Od młodych nikt nie wymaga żeby byli teologami, ale oni najlepiej trafią do rówieśników. Jeżeli siódmo- czy ósmoklasiści spotkają się ze swoim rówieśnikiem, dla którego wiara w Boga, Jezus Chrystus nie jest teorią z katechezy, ale jego życiem, jego doświadczeniem, którym się dzielą. Jak młody animator opowie o tym, jak potrzebuje Boga, jak z Bogiem przeżywa swoją młodość, jak animatorzy pokażą że Boga się nie wstydzą, że życie z Bogiem jest normą, daje radość, to nikt tyle dobra w programie nie może uczynić ile oni.
Ale trzeba sporo cierpliwości, czasu i pracy włożyć w formację animatorów.
„Młodzi na progu” pokazują, jak bardzo w Kościele potrzebujemy świeckich. Także jak bardzo potrzebujemy towarzyszyć świeckim, żeby byli dobrymi formatorami. Czasem też praktyka programu pokazuje, że tego, jako duchowni, nie umiemy. Żeby oni głosili zdrową naukę, żeby słuchali Ewangelii, sami najpierw musimy tego słuchać, musimy iść za Słowem Boga.
A nie jest tak, że program, który powoli rozwija się w Polsce od kilkunastu lat jest postrzegany jako jakieś nowinkarstwo? Po co zmieniać coś, co działa?
Tu nie chodzi o zmianę, ale o możliwość wyboru drogi, którą idziemy w przygotowaniu do bierzmowania. Papież Franciszek pokazuje cały czas Kościół, który Jezus zbudował, a nie Kościół, który my sobie zbudowaliśmy, do którego się przyzwyczailiśmy i w którym się najlepiej czujemy. Między tymi obrazami czasem coś zgrzyta, bo rodzi się napięcie między tym, co lubimy czy umiemy robić w Kościele, a tym, czego od nas wymaga Jezus, o czym mówi Ewangelia. Mówimy „ale przecież nigdy tak nie było”, albo „zawsze było inaczej”. Myślę, że warto się otworzyć na nowe możliwości. Tym bardziej, że duszpasterze, którzy prowadzą ten program w parafiach jednoznacznie sygnalizują, że on działa, że zmienia młodych, że wielu z nich przychodzi na spotkania grup, bierzmowani sami zgłaszają się, by prowadzić za rok czy dwa grupy. O to chodzi, bo program nie tyle sprawdza wiedzę młodych przed bierzmowaniem, ale prowadzi do tego, by podjęli osobistą decyzję wiary i w konsekwencji odnaleźli swoje miejsce w Kościele.
Na warsztaty tegoroczne przyjechała setka potencjalnych nowych animatorów. Czy program się w diecezji rozwija?
W roku ubiegłym mieliśmy 23 parafie, które realizowały przygotowanie do bierzmowania korzystając z tego programu. W tym roku wygląda na to, że może przybyć kilka kolejnych. Na warsztaty, które odbyły się w Wyższym Seminarium Duchownym 19 września, z 27 parafii, których reprezentanci przyjechali, widzę kilka wspólnot, które przysłały młodych pierwszy raz. Być może zatem wystartują w programie. Cieszę się każdym młodym człowiekiem, który chce głosić Jezusa, który odnajduje swoje miejsce w Kościele. Ewangelizacja, misyjność to jest podstawowy aspekt działania parafii.