Modlisz się za swojego męża?

Fragmenty świadectwa Anny i Łukasza Koziołów, wygłoszonego w Mielcu w kościele pw. Ducha Świętego.

Świadectwo zostało wygłoszone przed diecezjalną modlitwą za wszystkich obrońców życia oraz za małżeństwa i rodziny.

Anna: - Kiedy zostaliśmy rodzicami i pojawił się nasz syn, cała uwaga była skupiona na nim. To było trudne macierzyństwo. Pojawiły się kolki, bezsenność. Ciąża była wcześniej zagrożona, co sprawiło, że nasz syn był naszym oczkiem w głowie. Dla 18-letnich rodziców było to nie lada wyzwanie. A my? No cóż. Nas właściwie nie było. Kiedy brakowało mi sił, moja mama powiedziała mi, abym powierzyła opiece Matki Bożej moje dziecko, że Ona mi pomoże w trudnych chwilach. Pomyślałam, że nie ma nic do stracenia i nawet trochę odpowiedzialności zrzucę na ręce Maryi. Modliłam się, kiedy mi pasowało, najczęściej w zagrożeniach i chorobie, i to było pretensjonalne. Kiedy pojawił się nasz drugi syn, również powierzyłam go opiece Matki Najświętszej, ale czy moja modlitwa była choć odrobinę lepsza? Czułam, że to nie to. Chciałam słyszeć słowo Boże. Zastanawiałam się, co robię źle. Zaczęłam opowiadać Maryi o moim życiu, bo jako dziecko potrafiłam z Nią rozmawiać. Opowiadałam o moich trudnościach, o tym, że nie potrafię być idealną matką. A nasze małżeństwo? Po prostu żyliśmy obok, dzieląc obowiązki, pracę, pieniądze. Kiedy zdarzały się kłótnie, a ja szłam pożalić się mamie, ona pytała mnie: "Modlisz się za swojego męża?". Te słowa doprowadzały mnie wtedy do szału. Któregoś razu nie dałam rady, uklękłam i zaczęłam zadawać pytania. Czułam, że muszę inaczej się modlić. Za mojego męża, za moje małżeństwo. Kiedy w naszej parafii powstała róża różańcowa rodziców za dzieci, dostałam propozycję, żeby się dołączyć. Różaniec to silna broń przeciw złu, a każdy rodzic pragnie ochrony dla swojego dziecka. Powstała również róża za mężów, która działa podobnie jak róża za dzieci. Odmawiam codziennie jedną dziesiątkę Różańca za mojego męża. Nie wyobrażam sobie życia bez Różańca.

Łukasz: - Kiedy 20 lat temu wspólnie tu, przed tym ołtarzem, powierzyliśmy swoje małżeństwo Bogu, ślubowałem miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Ile udało mi się przekazać, to wiedzą najlepiej moja żona, Bóg Ojciec i ja. Każdy z tych koralików różańca to mnóstwo westchnień, przemyśleń, podziękowań. Ale nie od początku tak było. Zawsze dostawałem różaniec od żony. Czerwony, brązowy, czarny, srebrny, perłowy, plastikowy, drewniany, ale zwykle leżał gdzieś najczęściej schowany w szufladzie. Nie potrafiłem się modlić na różańcu. Ta modlitwa wydawała mi się monotonna, usypiała mnie. Każde "Zdrowaś, Maryjo" nie było czasem modlitwy, ale liczenia, ile jeszcze do końca. Dziś wiem, że tego trzeba się nauczyć. Kiedy zaczęłam poznawać Boga w moim życiu, w moich myślach zakorzeniłem dwa obrazy. Jeden to obraz babci. Drugi to obraz mojej żony, która - modląc się na różańcu - powierzała Bogu swoje troski, dorastające dzieci i mnie. Nie pragnęła niczego innego, jak tylko tego, bym skierował swoje myśli, swój wzrok w kierunku Boga, bo wiedziała, że On zrobi resztę. I tak się stało.


Więcej w numerze 43. "Gościa Tarnowskiego" na 25 października.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..