Stawialiśmy w relacjach z dziećmi sprawę jasno: chcemy pokazać wam najlepszą część życia, którą my poznaliśmy, w tym naszą relację z Panem Bogiem.
Zawsze w moich z moją żoną Anią relacjach z dziećmi, naszymi 3 synami, stawialiśmy sprawę jasno: jesteśmy twoimi rodzicami, chcemy przekazać ci najlepszą część życia, którą my poznaliśmy i w tej części chcemy ci pokazać także nasz kontakt, naszą relację z Panem Bogiem. Tego, że my cię zapraszamy na Mszę św. nie traktuj jako obowiązek, konieczność, choć może takim ci się wydawać, ale że jest to coś najlepszego, co chcemy ci pokazać.
Moim zadaniem i mam nadzieję, że to robiliśmy i robimy było dać im podstawę. Żeby moi synowie zobaczyli nie to, że co chwilę chodzę do kościoła, tylko że kiedy dziecko płacze, to jest tato, który przytula, jest tato na każde zawołanie, tato, który jest obecny. W tym starałem się im pokazywać, dać odczuć, że jestem takim tatą, bo mam wiarę w Boga, który jest tatą doskonałym. Więc skoro ja się staram, a wy to widzicie, to i o ile bardziej On sam, Bóg się o nas stara i nas kocha. Wydaje mi się jednak, że to jest podstawa. Świadectwem życia, codziennością, a nie intensywnym praktykowaniem czy uczeniem religii dajesz dzieciom podstawę.
Czasem znajomi skarżą się, że im dziecko powiedziało, że nie będzie chodziło do kościoła. Zawsze mówię: „Spokojnie. Daj mu prawo do tego, do buntu, do kontestacji”. Wierzę w to, że jeśli przynieśliśmy kiedyś dzieci do chrztu, to nie zostajemy sami z wychowaniem naszych dzieci. Przypominam sobie często postać św. Moniki i Augustyna. Gość prowadził potworne życie, które nie podobało się jego matce. Kiedy jednak przychodził do matki to zawsze miał dwie rzeczy: słowo „Nie akceptuję tego co robisz, ale Cię bardzo kocham” i talerz gorącej strawy. To jest coś nieprawdopodobnego. Ale może to powinna być także historia naszych czasów, szczególnie w tej chwili, kiedy mamy nasilony bunt nastolatków?