Paweł Łoch z Dębicy wrócił z wolontariatu w Senegalu. Teraz dzieli się swoim doświadczeniem.
Kiedy powiedział swojej mamie Lucynie, że chce pojechać jako wolontariusz do Afryki, usłyszał, że spełnia jej marzenie o wyjeździe na misje. – Jako młoda dziewczyna myślałam o takim wyjeździe. Działałam w grupach misyjnych, w rodzinnej parafii zorganizowaliśmy jasełka misyjne. Żyłam misjami, ale okazało się, że to syn zrealizował moje marzenie – mówi pani Lucyna. Tato przyjął decyzję syna ze spokojem. – Miałem zaufanie do Pana Boga. Wiedziałem też, że Paweł pojedzie do kraju, gdzie muzułmanie i chrześcijanie żyją w pokoju i synowi nic nie będzie groziło – mówi pan Robert. Swojego brata podziwia siostra Kinga. – Przed wyjazdem nie znał języka francuskiego, a musiał się go nauczyć i wyszło mu całkiem nieźle – podkreśla Kinga.
A sam Paweł przyznaje, że wcześniej nigdy nie myślał o wyjeździe na misje. – Pojechałem do Warszawy z myślą o studiach, ale spóźniłem się z zapisem na wybrany przeze mnie kierunek. Postanowiłem poczekać więc rok na kolejną szansę. W tym czasie chciałem coś robić jako wolontariusz. W jednym z duszpasterstw dominikańskich, które się tym zajmują, poznałem chłopaków, którzy wyjeżdżali do Domów Serca w krajach misyjnych. To było pierwsze zetknięcie się z ideą tych domów. Później chciałem zmienić pracę, ale się nie udało, i znów wróciła myśl, żeby czas, który mam, oddać komuś jako wolontariusz. Trafiłem do Domów Serca. Zgłosiłem się na weekend informacyjny, a później, po spotkaniach formacyjnych, zdeklarowałem się, że pojadę. Zaproponowano mi Senegal i tam pojechałem w 2019 roku. Zasadą jest, że wyjeżdża się na 14 miesięcy lub na dwa lata. Ja wybrałem 16 miesięcy. Pojechałem dokładnie 15 września 2019 roku, a wróciłem w styczniu 2021 roku – opowiada chłopak.
Domy Serca są zakładane w najuboższych dzielnicach różnych krajów. – Senegalski dom znajdował się w stolicy kraju. Zajmowaliśmy się m.in. opieką nad dziećmi, które do nas przychodziły, żeby wspólnie spędzać czas, bawić się. Specyfiką dzielnicy, w której znajduje się Dom Serca, jest to, że było tam dużo dzieci, wychowywanych przeważnie przez matki, gdyż ojców nie było w domu. Dzieci nie trzeba było jakoś specjalnie szukać, bo same do nas przychodziły. Ale zabawa to tylko część naszej misji – mówi Paweł.
Charyzmatem Domów Serca jest współczucie. – Wzorem dla wolontariuszy jest Maryja stojąca pod krzyżem, współcierpiąca z Jezusem, współczująca Mu. Założyciel Domów Serca chciał, żebyśmy ludziom potrzebującym dawali współczucie, pociechę, towarzyszenie, bliskość. Materialnie nic im nie mogliśmy dać, bo sami żyliśmy tak jak oni, ale liczyła się właśnie ta bliskość i czułość. To było sedno naszego wolontariatu – podkreśla chłopak.
Dzień Domu Serca był wypełniony modlitwą. Rano Msza św., a później w ciągu dnia liturgia godzin, obowiązkowy Różaniec, często z dziećmi. – Mieliśmy też kaplicę z Najświętszym Sakramentem, gdzie można było adorować Pana Jezusa. A raz w miesiącu organizowaliśmy Noc Adoracji – dodaje Paweł.
W dzielnicy, w której mieszkał, większość mieszkańców to muzułmanie. – Dzieci z tych rodzin przychodziły odmawiać z nami Różaniec. W Senegalu jest nacisk na rodzinność. Wszyscy jesteśmy rodziną. Dlatego kiedy świętowaliśmy Boże Narodzenie, zapraszaliśmy muzułmanów do siebie na wspólne świętowanie. A my uczestniczyliśmy w ich świętach. To była wspaniała lekcja współistnienia, pokoju – podkreśla dębiczanin.
Najbardziej poruszała go u dzieci potrzeba bliskości, kontaktu, bycia razem, także męskiego wzorca, zwłaszcza gdy brakuje ojca w domu. Wstrząsnęła nim bieda ludzi żyjących i pracujących na śmietnisku, których odwiedzali wolontariusze. – Nie widziałem dotąd takiej biedy! W Polsce jesteśmy naprawdę bogaczami – mówi Paweł.
W ciągu 16 miesięcy miał okazję poznać wiele osób, które przyjechały na wolontariat z całego świata m.in. z Argentyny, USA, Włoch, Francji, Łotwy i Niemiec. Nauczył się języka francuskiego na potrzeby codziennej komunikacji. Doświadczył różnic między kulturą kraju a swoją, przywiezioną z Europy. – Można to opisać słowami od zdziwienia, niezrozumienia, do akceptacji. Nauczyłem się mieć czas, a nie zegarek. Zaakceptowałem ich sposób powitania, który nie jest zwykłą wymianą pozdrowień. Nauczyłem się negocjacji przy kupowaniu. I gotowania senegalskich potraw. Nie zwiedziłem Senegalu, bo to nie był cel naszej tam obecności, ale mogłem doświadczyć tak wielu rzeczy, których nie znajdzie się w jakiś kurortach i widokówkowych miejscach – dodaje chłopak podkreślając, że jego misja dopiero się rozpoczyna.