Zastanawiali się nad nimi przy egzegezie eschatologicznych wypowiedzi biblijnych, względnie przy omawianiu prawd wiary.
Wprawdzie szczegółowe kwestie związane z czasami ostatecznymi nie były pierwszorzędnym problemem w nauczaniu Ojców Kościoła, nie mniej jednak zagadnienia te się tam pojawiają. Rzeczami ostatecznymi Ojcowie Kościoła zajmowali się zwłaszcza w działalności duszpasterskiej. Zastanawiali się nad nimi przy egzegezie eschatologicznych wypowiedzi biblijnych, względnie przy omawianiu prawd wiary. Niektóre z tych zagadnień omawiali bardziej szczegółowo, zwłaszcza gdy pojawiały się kontrowersje. Wówczas zagadnienia te stawały się przedmiotem poważnych debat teologicznych.
Śmierć
Życie ludzkie kończy się śmiercią. To nie jest żaden artykuł wiary, ale stwierdzenie oczywistości. Co do tego również w starożytności niemieli wątpliwości. Fakt śmierci, sam w sobie oczywisty, budził emocje i pytania. W społeczeństwie pogańskim budził lęk, który u chrześcijan łagodziła nadzieja życia wiecznego. O życiu człowieka po śmierci mówiono wprawdzie również wśród pogan, ale nie wiązano z tym zbyt wielkich oczekiwań, więc nie czerpano z tego istotnej pociechy. Chrześcijanie żyli nadzieją wiecznego szczęścia, dzięki czemu śmierć nie budziła w nich aż takiej grozy. Oczywiście, bali się samego umierania. Był w nich naturalny ludzki lęk przed cierpieniem, opłakiwali rozstanie, które czasem powodowało rozliczne i trudne sytuacje dla pozostających przy życiu, ale na samą śmierć patrzyli inaczej niż ich pogańscy sąsiedzi. Nie znaczy to wcale, że nie mieli pytań związanych ze śmiercią, na które szukali odpowiedzi także w Piśmie Świętym.
Samą śmierć rozumieli podobnie jak większość społeczeństwa, co wiązało się z ówczesną antropologią. Zakładała ona dychotomiczną strukturę człowieka, to znaczy uważano, że człowiek jest złożony z dwu elementów: ciała i duszy. Czasem w duszy wyróżniano jeszcze ducha. Śmierć to odłączenie duszy od ciała. Ciało pozbawione duszy ulega rozkładowi. Dusza natomiast nadal żyje. Głównie jej właśnie los był przedmiotem zainteresowania. Krótko o tym czym jest śmierć w oczach człowieka wierzącego pisał św. Ambroży: „Jest rozłąką duszy od ciała, dusza zostaje zwolniona, ciało ulega rozkładowi”[1].
Ciałem interesowano się w dużo mniejszym stopniu. Niewątpliwie w podejściu do ciał ujawniało się przekonanie dominujące w ówczesnej społeczności o definitywnym końcu ciała w chwili śmierci. Nie interesowano się nim, a martwym ciałem wręcz się brzydzono. Wprawdzie urządzano pogrzeby, ale groby urządzano poza miastem. Groby bliskich odwiedzano, bo wierzono, że duch zmarłego gdzieś w pobliżu się przebywa. To dopiero chrześcijanie zaczęli otaczać szacunkiem ciała zmarłych, co wiązało się z wiarą w zmartwychwstanie.
Choć sama śmierć była traktowana jako smutna konieczność i nie widziano możliwości jej uniknięcia, to jednak podchodzono do niej ze spokojem. Patrzono na nią z perspektywy życia wiecznego, co nadawało jej niekiedy wręcz marginalnego znaczenia. Znane jest opowiadanie o mnichu Ewagriuszu, który gdy mu doniesiono, że umarł ojciec, powiedział do posłańca: „Przestań bluźnić. Mój ojciec jest nieśmiertelny”[2]. Kto był o tym przekonany, tego śmierć nie przerażała, a wręcz patrzył na nią ze spokojem. Czasem nawet z pewnym utęsknieniem. Zważywszy na różnorodne udręki związane z życiem, o czym była mowa w poprzedniej audycji, śmierć była widziana jako wręcz wyzwolenie i wybawienie. Św. Ambroży napisał nawet traktat o znamiennym tytule: O dobrach przynoszonych przez śmierć. Takie podejście do śmierci wynikało z głębokiej wiary w życie wieczne, do którego należy się przygotować przez dobre życie. Rzecz jasna śmierć można nazwać dobrą, jeśli rzeczywiście otwiera drogę do wieczności. „Nie można uważać śmierci za złą, jeżeli poprzedziło ją dobre życie” – pisał św. Augustyn[3].
Nie znaczy to wcale jakoby wszyscy chrześcijanie tak spokojnie, czy wręcz z wyczekiwaniem, podchodzili do śmierci. Biskup Cyprian w połowie trzeciego wieku pisał z wyrzutem: „Modlimy się, by działa się wola Boża, a kiedy Bóg nas powołuje i zabiera z tego świata, nie ulegamy natychmiast jego rozkazowi! Opieramy się i wzbraniamy i zwyczajem upartych sług wiedzeni jesteśmy przed oblicze Pana ze smutkiem i przygnębieniem”[4]. Natomiast biskup Ambroży pod koniec czwartego wieku uważał: „Głupcy lękają się śmierci […], mądrzy zaś proszą o nią, jako o odpoczynek i koniec cierpień”[5]. Według niego podejście do śmierci było więc nie tyle nawet kwestią wiary, ile zdrowego rozsądku.
Ponieważ śmierć kończy życie doczesne, w którym człowiek przygotowuje się do wiecznego, temat śmierci często pojawiał się w kazaniach i katechezach. Biskupi Kościoła starożytnego przypominali o śmierci, by przestrzec przed lekkomyślnym traktowaniem życia i zachęcić do zdobywania dóbr wiecznych. W tym kontekście pojawiało się pojęcie śmierci wiecznej, albo duchowej. Była ona rozumiana w dwojaki sposób. Może ona dotknąć człowieka już za życia doczesnego. Sprowadza ją oczywiście grzech, który zabija życie Boże w człowieku. Z tej śmierci można jeszcze zmartwychwstać przez pokutę. Najtragiczniejsza jest śmierć wieczna, czyli życie bez Boga w wieczności. Tej właśnie winni się ludzie rzeczywiście bać. Ten temat często pojawiał się w kazaniach, zwłaszcza św. Augustyna.
Biskupi odpowiadali również na pytanie o to, skąd w ogóle wzięła się śmierć. W tym wypadku byli zgodni, dopatrując się w tym skutku grzechu Adama. Nieco z sarkazmem mówił w kazaniu św. Augustyn: „Śmierć <zawdzięczamy> grzechowi pierwszego człowieka”[6]. Tej biblijnej prawdy nikt nie kwestionował.