Fenomen umierania i śmierci jest nie tylko problemem egzystencjalnym. Jest on także przedmiotem refleksji filozofii i teologii, medycyny i psychologii.
Kartuz „Dom Guigues miał niepokojące boleści. Lekarz przyjechał natychmiast. Po chwili stwierdził: «To poważna sprawa, ojciec mógłby na to umrzeć!». A zakonnik prosto z mostu: «Jeśli to tylko o to chodzi…»”[1]. Przytoczona zza klasztornej klauzury historyjka, chociaż prawdziwa, to przecież niespotykana. W obliczu zagrożenia życia większość ludzi reaguje zgoła inaczej. A gdy pojawia się realne niebezpieczeństwo śmierci skala negatywnych emocji sięga zazwyczaj zenitu[2].
Fenomen umierania i śmierci jest nie tylko problemem egzystencjalnym. Jest on także przedmiotem refleksji filozofii i teologii, medycyny i psychologii. Tematyką śmierci zajmuje się także historia kultury, etnografia i religioznawstwo. Istnieje nawet nauka zajmująca się tym zagadnieniem. Nazywa się, od greckiego qa,natoj (śmierć), tanatologią. Przybliżając szerszą refleksję na temat śmierci skoncentrujemy się na jej egzystencjalnym doświadczeniu i próbach rozwiązania zagadki śmierci oraz jej chrześcijańskim rozumieniu. Z tego rozważania spróbujemy wyciągnąć „teologicznofundamentalne” wnioski, czyli ukazać jak egzystencjalne doświadczenie faktu umierania i śmierci oraz jego rozumienie w świetle Objawienia chrześcijańskiego staje się argumentem za wiarygodnością tego Objawienia.
Egzystencjalne doświadczenie „w obliczu śmierci” i próby rozwiązania zagadki śmierci
„W obliczu śmierci najwyraźniej ujawnia się tajemnica ludzkiego istnienia. Człowiek doznaje nie tylko bólu i postępującego rozpadu ciała, lecz także, w jeszcze większym stopniu, lęku przed wieczną zagładą. Słuszny więc wydaje osąd, kierując się przeczuciem własnego serca, gdy ze wstrętem odrzuca całkowite zniszczenie i ostateczną zagładę swojej osoby. Zalążek wieczności, który w sobie nosi, przeciwstawia się śmierci, jako że nie może być on sprowadzany do samej materii. Wszelkie wysiłki techniki, chociaż bardzo pożyteczne, nie są zdolne uśmierzyć niepokoju człowieka, bowiem przedłużenie długowieczności biologicznej nie może zaspokoić tego pragnienia dłuższego życia, które nieprzezwyciężenie tkwi w jego sercu”[3].
Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes” w nr 18 podejmuje kwestię śmierci człowieka. Ten punkt nosi tytuł „Tajemnica śmierci”. W pierwszej części ukazany jest dramat mierzącego się ze swoją śmiercią człowieka. Z jednej strony jej nieuchronność i lęk przed unicestwieniem, a z drugiej głęboko wpisane w egzystencję pragnienie niekończącego się życia, zalążek wieczności.
Egzystencjalne doświadczenie „w obliczu śmierci”
Dzisiaj „śmierć nie może niepokoić tych, którzy żyją”[4]. Śmierć stała się „tabu”. O śmierci się nie rozmawia. Nawet z umierającymi. Śmierć została wypchnięta z przestrzeni publicznej. Ulicami naszych miast i miasteczek, a także drogami naszych wiosek nie przechodzą już kondukty pogrzebowe. Tym, co dzisiaj zaskakuje, nie jest lęk przed śmiercią, lecz zepchnięcie jej w niepamięć. Wydaje się, że poprzednie pokolenia żyły w większej „przyjaźni” ze śmiercią. Dzisiaj tematyka związana z umieraniem i śmiercią powraca najczęściej w kontekście kolejnego przekraczania prawnych granic dozwolonej eutanazji. Ale istnieje też inny kierunek, śmierć dzisiaj niejednokrotnie się bagatelizuje. Czyni się z niej widowisko. W mediach śmierć staje się spektaklem dostarczającym silnych wrażeń.
Nie mamy bezpośredniego doświadczenia śmierci. Aby mówić w odpowiedni sposób o śmierci, trzeba by ją przeżyć. Jeśli mówimy o śmierci, mówimy o niej jakby z zewnątrz. Śmierć jest pewna i dotyczy wszystkich. Nikt się nie uchroni. Chociaż wydaje się nam ciągle, że to „inni” umierają. Jednak chociaż godzina naszej śmierci jest niepewna, to jednak pewna jest sama śmierć. Człowiek jest śmiertelny. Jakiegoś dnia, to co wiemy „od zawsze” przedstawi się naszej świadomości jako coś, co nas dotyczy. Śmierć pojawi się jako „moja”. Uderzony w ten sposób, od tej chwili człowiek bierze ten fakt na poważnie. Mortalis – śmiertelny, staje się moriturus – mający umrzeć, a w końcu moribundus – umierający. W chwili śmierci człowiek zdaje sobie sprawę, że śmierć nie jest już abstrakcyjną ewentualnością, ale zbliżającym się dla mnie wydarzeniem. To ja po imieniu jestem wezwany przez śmierć. To na mnie wskazuje teraz palec. Wchodzę w to wydarzenie sam, ponieważ śmierć to przejście, które czyni się samotnie. Można być przy mnie, ale nie można mnie zastąpić.
W pewnym sensie i do pewnego stopnia doświadczenie śmierci może nam być dane także za pośrednictwem śmierci naszych krewnych, przyjaciół. Śmierć kogoś bliskiego jest także trochę moją śmiercią. Mam wrażenie, że wraz ze śmiercią moich bliskich mój „osobisty” świat przenosi się w inny wymiar.
Moja śmierć przychodzi do mnie w chwili, nad którą nie mam żadnej władzy (E. Levinas). Czuję się absolutnie bezsilny. Nie mogę sam siebie uratować. W tym momencie załamuje się moja samowystarczalność. Jestem zmuszony do przyjęcia tego, co niesprawdzalne i niepojęte. Jedyne co mi pozostaje, to pozwolić, by życie uniosło mnie w stronę śmierci i doświadczyć mojej bezsilności. Pozostaje bierność, bezsilność, nieprzewidzianość. Nie ma innej alternatywy[5].
„Ale dokładnie w tym końcowym załamaniu egzystencji śmierć odsłania wewnętrzny rdzeń ludzkiego bytu: niegasnące pragnienie życia. To pragnienie utożsamia się ze świadomością własnego osobowego ja, które nie może się pogodzić z własnym zniknięciem, z jego zejściem w nicość. Człowiek buntuje się przeciw ostatecznemu unicestwieniu swojej osoby”[6]. Śmierć ukazuje, że człowiek powołany jest do nadziei. Z jednej strony bowiem śmierć ukazuje człowiekowi jego całkowitą bezsilność zabezpieczenia przez siebie własnego przeżycia. A z drugiej strony, śmierć pozwala mu odkryć, że w głębi jego świadomości znajduje się niepokonane pragnienie życia i przeżycia. Od tej chwili wszystko, co człowiek może uczynić w obliczu śmierci jest nadzieja na nową egzystencję, której jednak sam nie może sobie dać. Wobec śmierci pozostaje więc wybór: albo uznanie, że istnienie ma sens, a więc jest nadzieja na transcendentną przyszłość; lub akceptacja pozbawionego sensu istnienia, którego kresem jest nicość. Każdy człowiek przez to wydarzenie jest wezwany do dokonania wyboru między nadzieją i brakiem nadziei.
Próby rozwiązania zagadki śmierci
Liczne są próby odgadnięcia zagadki śmierci. Według Platona[7] ciało jest więzieniem duszy. Śmierć byłaby więc uwolnieniem duszy z więzów ciała. Marksizm uważa, że śmierć jednostki zostaje przezwyciężona przez bezwarunkowe oddanie siebie partii i nowemu światu, który nadchodzi. Ateistyczny nurt egzystencjalizmu (Jean-Paul Sartre) nie widzi żadnego sensu, ani życia, ani śmierci. Jedno i drugie jest absurdem. Chrześcijaństwo z kolei uważa, że na tajemnicę śmierci może tylko odpowiedzieć inna tajemnica, tajemnica śmierci Chrystusa.
Dla idealistycznego rozumienia bytu w znaczeniu późnostarożytnego «platonizmu» cały świat materialnych bytów jest bytem pozornym, właściwie jedynie cieniem bytu. Śmierć jest więc „przyjacielem”, który uwalnia człowieka z więzienia ciała. Wyzwala do czysto duchowego i wiecznego bytu duszy.
Z psychologicznego punktu widzenia – według J. Ratzingera – ten obraz śmierci jako przyjaciela jest „idealistyczny”, ale nie realistyczny. Faktycznie śmierć doświadczana jest przez człowieka jako wróg. W rzeczywistości śmierć narzuca się jako coś zatrważającego. Nawet święci często nie potrafili opanować lęku przed śmiercią. Św. Teresa z Lisieux skarżyła się: „Nigdy nie nauczę się umierać”. Także Georges Bernanos w Dialogach karmelitanek przedstawia ich lęk przed śmiercią. Głębiej jeszcze niż te dwa obrazy prowadzi tajemnica lęku przed śmiercią samego Jezusa Chrystusa, o której wstrząsającą relację daje nam Pismo Święte[8].
Także medycyna zgłasza zastrzeżenia wobec idealistycznego obrazu śmierci. Pewien katolicki lekarz – którego cytuje J. Ratzinger – pisze tak: „Medycyna widzi w śmierci cielesne ustanie działania […]. Nie umiera się, ponieważ dusza opuszcza ciało i uwalnia je. Umiera się, ponieważ nie istnieją konieczne uwarunkowania dla cielesnego życia. Ciało opuszcza duszę i uwalnia ją”. „To nie dusza – rozwija tę myśl J. Ratzinger – pozostawia ciało jako pustą obudowę, ale ciało odmawia duszy swojej służby. Nie odejście duszy sprawia, że ciało nie może dalej działać, ale samo ustanie działania ciała kładzie kres życiu. Na połamanym instrumencie dusza nie potrafi już dalej grać”[9].
Ta wewnętrzna kruchość idealistycznej interpretacji śmierci sprawia, że w czasach nowożytnych jest ona coraz bardziej wypierana przez materialistyczną wykładnię śmierci. Wykreśla ona komponent duchowy i twierdzi, że w śmierci organizm przestaje funkcjonować, tak jak kiedyś zaczął[10].