Tarnowski misjonarz ks. Grzegorz Kozioł od sierpnia posługuje na Kubie. Jak wyglądają początki jego pracy w tym kraju?
Już od trzech lat na Kubie posługuje już inny tarnowski kapłan - ks. Dariusz Pawłowski. To właśnie razem z nim, a także z ks. Adamem Czerwińskim z diecezji toruńskiej, 7 sierpnia ks. Grzegorz Kozioł wyleciał, aby podjąć pracę misyjną w mieście Santiago De Cuba. - Oprócz własnych dwóch walizek, zabraliśmy ze sobą jeszcze dodatkowo po trzy walizki, do których spakowaliśmy lekarstwa, środki czystości i artykuły spożywcze - wspomina.
- Po trzynastu godzinach lotu, z przesiadką we Francji, wylądowaliśmy na lotnisku w Havanie. Tam u sióstr odbyliśmy 7-dniową kwarantannę. Tydzień później po blisko dwunastogodzinnej jeździe samochodem dojechaliśmy do Santiago de Cuba, pokonując 820 kilometrów - opowiada tarnowski misjonarz.
- Na miejscu bardzo ciepło i serdecznie przywitał nas abp Dionisio García Ibáñez. Przez ten czas, co jest tradycją po przyjeździe nowego misjonarza, mieszkałem w domu biskupim. W weekendy tylko przenosiłem się na plebanię przy kościele Zwiastowania NMP, aby w niedzielę posługiwać w parafii. Przez ten czas cztery razy w tygodniu chodziłem na lekcje języka hiszpańskiego oraz poznawałem specyfikę parafii, tradycje, ludzi i swoje przyszłe obowiązki duszpasterskie. Na początku było to trudne, ponieważ z powodu ograniczeń sanitarnych miasto było zamknięte od godziny 13 do 6 rano. Poważnie utrudniało to swobodne poruszanie się, a co za tym idzie - także spotkania z ludźmi. Godziny przedpołudniowe wykorzystywałem na lekcje języka - dodaje ks. Grzegorz Kozioł.
Ks. Dariusz Pawłowski - w środku, z prawej - ks. Grzegorz Kozioł. arch. prywatneKu radości zapewne nie tylko misjonarzy, na początku września obostrzenia zostały poluzowane. - Swobodne poruszanie się było możliwe już do godz. 20. Dzięki temu mogłem w końcu spotykać się z ludźmi i poznawać swoich parafian. W naszej parafii Chrystusa Króla mamy trzy kościoły. Pierwszy to wspomniany przed chwilą kościół Chrystusa Króla, kolejne to kaplica św. Piotra i kościół Zwiastowania NMP, gdzie znajduje się nasza plebania wraz z salkami katechetycznymi - opowiada.
W niedzielę 10 października w kościele Chrystusa Króla miało miejsce bardzo ważne dla misjonarzy wydarzenie. Arcybiskup Dionisio oficjalnie uczynił każdego z nich proboszczem w swoim kościele. - Otrzymaliśmy klucze, symbol przekazania parafii oraz po publicznym wyznaniu wiary i modlitwie arcybiskupa, opiekę nad kościołem Zwiastowania NMP otrzymał ks. Dariusz Pawłowski, nad kościołem św. Piotra - ks. Adam Czerwiński, a ja - nad kościołem Chrystusa Króla - relacjonuje ks. Grzegorz Kozioł.
Zauważa, że na terenie każdej parafii mieszka kilkanaście tysięcy ludzi, ale do kościoła zwykle przychodzi od 40 do 120 wiernych. - Jedną z przyczyn jest kowid, który skutecznie zatrzymał ludzi w domach. Ale też ogromne ubóstwo. Ceny wszelkich produktów żywnościowych, o ile są dostępne, z zawrotną prędkością poszybowały w górę. Godziny stania w kolejkach, aby kupić cokolwiek do domu na nieraz jeden posiłek, także sprawiają, że ludziom brakuje już czasu na przyjście do kościoła. Jest to zresztą osobny problem, który na pewno jeszcze kiedyś poruszę - zapowiada.
Parafie pod względem specyfiki są dość podobne. - Są osoby starsze, w średnim wieku, ale co też cieszy, są też grupy młodzieżowe, pośród których są też katecheci. Oprócz kościołów mamy też dwie wspólnoty, które spotykają się w domu z księdzem i u nich też sprawowana jest Eucharystia oraz prowadzone są katechezy. Na nowo rozpoczęły się też wyjazdy do wiosek, które rozciągają się między górami a Morzem Karaibskim, na długości 120 km - dodaje ks. Grzegorz.
Po dwóch i pół miesiącach pobytu na Kubie zauważa, że parafie są perspektywiczne. - Są osoby, które regularnie modlą się, spotykają i korzystają z sakramentów. Ale są i takie osoby, które o Bogu nie wiedzą jeszcze nic. Daje to poczucie sensu przybycia tutaj, na kubańską ziemię, gdzie "wiele jest serc, które czekają na Ewangelię". Kubańczycy to ludzie bardzo otwarci i radośni. Są pełni entuzjazmu i oczekiwań w stosunku do misjonarzy - dodaje kapłan.
- Teraz, gdy trwa miesiąc różańcowy i kończy się powoli rok liturgiczny, rodzi się silne uczucie, że praca duszpasterska tutaj dopiero się zaczyna. Pośród zniszczonych czasem starych domów, między wąskimi uliczkami Santiago De Cuba, bardzo często można spotkać dzieci. Te młodsze albo starsze potrafią spędzać wiele godzin na zwykłych prostych zabawach, grze w piłkę boso na parkingu albo jeżdżąc na zbitych z desek hulajnogach. Mimo braku tabletów czy telefonów nie narzekają na nudę - zauważa tarnowski misjonarz. - To, co jest najważniejsze, wielu z nich czeka na odkrycie Pana Boga w swoim życiu. Nie tylko one, ale i ich rodzice i dorośli. Głęboko wierzę, że misja na Kubie, która właśnie się dla mnie rozpoczęła, będzie początkiem owocnej pracy nie tylko dla mnie, ale też dla tych, do których zostałem posłany.